Dlaczego to JA mam się zmieniać?
"Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie" - słowa te wypowiedziane bodajże przez Gandhiego raczej nas nie dziwią. Może nie do końca dociera do nas ich niesamowita trafność, ale przynajmniej nie budzą w nas większego sprzeciwu. Wszak nie możemy sprawić, by obcy ludzie wokół nas zmienili swoje postępowanie, ale przemieniając własną postawę możemy uczynić wiele: poprzez przykład, radę czy pomoc - po prostu czyniąc dobro. Dlaczego więc w relacji z najbliższymi, a zwłaszcza z mężem, miałoby być inaczej?
Być może dlatego, że gdy kogoś bardzo kochamy (a przynajmniej wydaje nam się, że to miłość), wówczas w obliczu problemów czy trudności mamy tendencję do zakładania z ł y c h i n t e n c j i drugiej strony. Od przekonania, że to mąż jest tym, który powinien się pierwszy zmienić, dzieli nas wówczas tylko jeden krok. Oczywiście nie mówię tutaj o jawnych i skrajnych przejawach niesprawiedliwości oraz agresji ze strony męża, chociaż jak najbardziej pomocne w takim przypadku mogą okazać się słowa św. Pawła: "Nikomu złem za złe nie odpłacajcie" (Rz 12,17). Należy wówczas zasięgnąć fachowej porady u specjalisty, najlepiej u kogoś, kto będzie potrafił na naszego męża spojrzeć trzeźwo, ale z miłością. Taka osoba pouczy nas, w jaki sposób pozostać wierną, tworząc klimat sprzyjający przemianie męża, a jednocześnie nie dać się mu skrzywdzić (fizycznie czy psychicznie).
"Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie" - słowa te wypowiedziane bodajże przez Gandhiego raczej nas nie dziwią. Może nie do końca dociera do nas ich niesamowita trafność, ale przynajmniej nie budzą w nas większego sprzeciwu. Wszak nie możemy sprawić, by obcy ludzie wokół nas zmienili swoje postępowanie, ale przemieniając własną postawę możemy uczynić wiele: poprzez przykład, radę czy pomoc - po prostu czyniąc dobro. Dlaczego więc w relacji z najbliższymi, a zwłaszcza z mężem, miałoby być inaczej?
Być może dlatego, że gdy kogoś bardzo kochamy (a przynajmniej wydaje nam się, że to miłość), wówczas w obliczu problemów czy trudności mamy tendencję do zakładania z ł y c h i n t e n c j i drugiej strony. Od przekonania, że to mąż jest tym, który powinien się pierwszy zmienić, dzieli nas wówczas tylko jeden krok. Oczywiście nie mówię tutaj o jawnych i skrajnych przejawach niesprawiedliwości oraz agresji ze strony męża, chociaż jak najbardziej pomocne w takim przypadku mogą okazać się słowa św. Pawła: "Nikomu złem za złe nie odpłacajcie" (Rz 12,17). Należy wówczas zasięgnąć fachowej porady u specjalisty, najlepiej u kogoś, kto będzie potrafił na naszego męża spojrzeć trzeźwo, ale z miłością. Taka osoba pouczy nas, w jaki sposób pozostać wierną, tworząc klimat sprzyjający przemianie męża, a jednocześnie nie dać się mu skrzywdzić (fizycznie czy psychicznie).
Pierwszą rzeczą, której musiałam nauczyć się w małżeństwie był fakt, że Kuba nie ma wobec mnie złych intencji. Może się mylić, może popełnić błąd (nawet wielki), może być zmęczony, poirytowany, a nawet zdenerwowany, ale jego największym pragnieniem jest mieć szczęśliwą rodzinę. Czy znasz mężczyznę, którego pragnieniem byłoby unieszczęśliwić swoją żonę, a tym samym siebie samego i swoje dzieci? Ja nie znam! Znam za to przypadki małżeństw, w których ludzie celowo się ranią, a we własnych sercach i sumieniach są z tego powodu rozbici i nie potrafią przerwać tego błędnego koła. Gdy zaczynali wchodzić na ścieżkę złośliwości i niechęci w swoim małżeństwie, nie mieli złych intencji - pragnęli szczęścia i byli gotowi walczyć o nie na śmierć i życie. Nie potrafili jednak zrozumieć jednego: "Chcesz zmienić swoje małżeństwo? Zacznij od siebie"
Przeczytałam kiedyś bardzo ciekawą książkę (niestety nie pamiętam tytułu, ale już napisałam do kolegi, który mi ją pożyczył, aby mi go przypomniał) - jej autor postawił tezę, że główną odpowiedzialność za kształt małżeństwa ponosi... mężczyzna. Dotyczy to zwłaszcza kondycji małżeństwa po pojawieniu się w rodzinie pierwszego dziecka, a jeszcze bardziej - gdy na świat przychodzą kolejne. Kobieta staje się wówczas wyjątkowo bezbronna - jako ta, która rodzi dziecko wraz z całym bagażem pięknych, ale również niełatwych i bolesnych przeżyć. Do tego należy dodać nieprzespane noce, dylematy związane z życiem zawodowym, aspiracje do bycia jak najlepszą matką i poczucie, że mimo najlepszych chęci nie wszystko wychodzi tak, jak powinno. Jesteśmy o wiele bardziej wrażliwe na krytykę swych najbliższych (rodziców, teściów, krewnych, przyjaciół) i z goryczą przełykamy uwagi (czasami: wyrazy prawdziwej troski) typu: "Dlaczego Wasze dziecko ciągle ulewa? Pewnie je przekarmiacie!", "Należy podać mu herbatkę z cukrem", "Dlaczego ona ma ciągle zimne ręce?", "Czy nie uważasz, że on wyjątkowo często płacze?", "Dlaczego twój mąż tak mało ci pomaga?" itd. itp.
Troskliwy, opiekuńczy, odpowiedzialny mężczyzna, który obroni nas nie tylko przed pełnymi dobrych chęci, ale nie zawsze taktownymi bliskimi, ale również przed nami samymi, (które mamy tendencję do tracenia poczucia własnej tożsamości, nie tylko wtedy, gdy pojawia się dziecko) - to według autora tej książki - podstawa i fundament szczęśliwego małżeństwa. Muszę wspomnieć, że książka skierowana była typowo do mężczyzn, a ja przeczytałam ją jak zwykle z ciekawości i w celu lepszego zrozumienia mego męża. Pomyślałam sobie: "aha! coś w tym musi być - prawdziwy, zaangażowany mężczyzna głową szczęśliwego domu, to mi się podoba!"
I wtedy przyszła kolej na Lindę Dillow i jej - skierowaną do kobiet - genialną książkę "Twórcza Partnerka". Przeczytałam wówczas znamienne słowa: "Za plecami każdego wielkiego mężczyzny stoi wspaniała kobieta, żona, która wyraża swój podziw dla niego, podkreśla jego sukcesy i wychwala jego zalety i przez to przemienia i wzmacnia w ł a ś c i w e wyobrażenie o sobie samym".
Książka ta, bogata w cytaty z Pisma Świętego, położyła podwaliny pod moje rozumienie kobiecości w związku. Pojęłam, że moja naturalna wrażliwość i dążenie do harmonii w małżeństwie sprawia, że o wiele szybciej i więcej spraw natury psychologicznej i duchowej pojmuję aniżeli mój - skądinąd bardzo w tej tematyce rozgarnięty - mąż. Uświadomienie sobie tego faktu wzbudziło we mnie ogromne poczucie odpowiedzialności za naszą relację.
Zrozumiałam, że jest to Boży dar, iż posiadam wiedzę i intuicję, jak powinien wyglądać nasz związek i teraz cały myk polega na tym, by odpowiednio i w atrakcyjny sposób przekazać te myśli memu mężowi, (jednocześnie rozeznając, jakie on ma zapatrywanie na te tematy). Było to - i jest nadal - bardzo trudnym wyzwaniem, gdyż z jednej strony muszę wciąż na nowo hamować swoje zapędy do kontrolowania i decydowania o wszystkim, a z drugiej - walczyć z pokusą, by nie usiąść, nie rozłożyć rąk i nie stwierdzić: "niech się dzieje, co chce!"
Zrozumiałam, że jest to Boży dar, iż posiadam wiedzę i intuicję, jak powinien wyglądać nasz związek i teraz cały myk polega na tym, by odpowiednio i w atrakcyjny sposób przekazać te myśli memu mężowi, (jednocześnie rozeznając, jakie on ma zapatrywanie na te tematy). Było to - i jest nadal - bardzo trudnym wyzwaniem, gdyż z jednej strony muszę wciąż na nowo hamować swoje zapędy do kontrolowania i decydowania o wszystkim, a z drugiej - walczyć z pokusą, by nie usiąść, nie rozłożyć rąk i nie stwierdzić: "niech się dzieje, co chce!"
Lektura tych obu (i jeszcze kilkudziesięciu paru innych) książek oraz liczne rozmowy z kobietami i mężczyznami na temat ich związków znalazły zastosowanie w naszym życiu: zrozumieliśmy tę prostą i fundamentalną zasadę, że przemiana Twojego małżeństwa zaczyna się od C i e b i e! Mężczyzna powinien być nauczany o wielkości i wyjątkowości swojej roli - o tym, jak bardzo żona pragnie jego wsparcia, kreatywności i obecności. Żony zaś muszą wreszcie usłyszeć, że niezależnie od tego, co czują, powinny zawsze i na każdym miejscu obdarzać swojego męża szacunkiem i oddaniem.
A zatem:
A zatem:
Mężu, jesteś odpowiedzialny za fizyczny i duchowy wzrost Twojej Rodziny, nie pozwól, by ktokolwiek zastąpił Twoje miejsce. Doceniaj swoją żonę, a nade wszystko rozmawiaj z nią, słuchaj z zainteresowaniem. Pokaż jej, że jest zawsze na pierwszym miejscu, nawet gdyby z tego powodu cały świat miał się od Ciebie odwrócić. W dłuższej perspektywie czasu okaże się, że naprawdę było warto! Jednak pamiętaj - nigdy nie uda Ci się do końca zaspokoić pragnień Twojej Żony! Wasze serca są stworzone z Boga i dla Boga i do Niego dążą we wszystkich swoich poruszeniach. Dlatego odnów w sobie pragnienie żywej wiary i proś Pana, by pomógł Ci stawać się coraz lepszym Mężem. Aby każdy widząc Twoje uczynki, zobaczył Oblicze Ojca, który jest samym bogactwem.
Żono, zostałaś powołana do prawdziwej miłości. Obdarzaj swojego męża słowami podziwu i postawą zaufania, nawet gdyby cały świat miał się z tego powodu od Ciebie odwrócić. To jest Twój Mąż i Bogu zależy na jego zbawieniu! Podnieś wysoko głowę i zrozum, jaka jesteś piękna i wartościowa w oczach Boga i ludzi- ostatnią rzeczą, jakiej Twój Mąż od Ciebie oczekuje, to cierpiętnictwo. Jeśli masz tendencję do zrzędzenia i ciągłego narzekania, nawróć się! W każdym momencie możesz zostać sama, zatem zacznij dziękować już dziś za to, co masz. I pamiętaj, Twoje serce zawsze będzie niespokojne, jeśli nie spocznie w Bogu. Wystarczy, że dziś westchniesz szczerze do Niego: "pomóż mi", a On na pewno wysłucha Twojej prośby.
Ja także każdego dnia mówię do Pana "pomóż". Pomóż mi stawać się coraz mądrzejszą, coraz łagodniejszą, coraz bardziej pokorną i rozmodloną żoną. I Bóg wysłuchuje moich próśb. Nie zawsze w terminie, który mi odpowiada i w sposób, jakiego oczekuję, ale zawsze objawia swoją miłość, nawet gdy przychodzi mi przyjmować ją pośród cierpienia.
Jeśli chcesz, pomódl się ze mną słowami pieśni, klikając na link poniżej (dla niezorientowanych: po wejściu na stronę, w celu rozpoczęcia odsłuchu, należy kliknąć na trójkącik na początku paska z muzyką):
Polecam Ciebie i całą Twoją Rodzinę dobremu Bogu,
Ilona Phan-Tarasiuk
Bardzo dziękuję za ten wpis. Pojawił się w moim życiu w bardzo odpowiednim momencie i już wiem, że zacznę się zmieniać. Dla mojego Męża i dla naszego Małżeństwa. Czekam na dalsze wskazówki.
OdpowiedzUsuńKarolina