środa, 22 października 2014

Droga do spełnienia w małżeństwie

Szczęście w małżeństwie jest owocem bezinteresownej miłości i całkowitej akceptacji: najpierw samej siebie, a następnie mojego męża. Z biegiem lat coraz bardziej się przekonuję, że na tyle będę potrafiła kochać, na ile umiem przyjąć samą siebie z miłością. Nie chodzi o bycie razem za wszelką cenę, ale o odkrywanie tego: „co dziś mogę dobrego zrobić dla siebie”, a także często zaniedbywane: „co dziś mogę dobrego zrobić dla ciebie”, ponieważ właśnie takie nastawienie tworzy klimat odpowiedni dla rozwoju miłości. 

Nie ukrywajmy  – kobiety mają niesamowitą moc oddziaływania na mężczyzn. Musi być jednak spełniony jeden warunek: szacunek i pozostawienie wolności.
Mąż musi doświadczyć, że jest szanowany i że jest wolny, czyli że przemiana jego osoby będzie  j e g o  decyzją i jego wyzwaniem. Tak, jest to trudne, gdyż rezygnujesz w ten sposób z pragnienia kontrolowania męża, ale w zamian otrzymujesz szansę budowania związku z rzeczywistym człowiekiem, a nie jedynie z jego wyobrażeniem.

Tak bardzo chciałybyśmy być idealne i tworzyć idealne związki. Liczymy na to, że gdy wreszcie mąż się zmieni, świat ujrzy naszą doskonałość, przestaniemy się kłócić (bo nie będzie, o co), a życie będzie pełne pokoju i wzajemnego zrozumienia. Jednak codzienność skutecznie wybija nam to z głowy…. 

W kontakcie z drugim człowiekiem przekonujemy się, że „kto chce być aniołem, bywa bydlęciem”. Winston Churchill mawiał, że człowiek, który zawsze usiłuje być doskonały za wszelką cenę, był kiedyś nieszczęśliwym dzieckiem. Być może to samo mogłybyśmy powiedzieć o osobach, które nie tylko sobie, ale także innym nie dają prawa do bycia niedoskonałymi.

Zatem jeśli jest ci trudno, jeśli upadasz w kochaniu, jeśli  tak bardzo nie lubisz swojego męża, że aż nie możesz na niego patrzeć, spójrz na Jezusa. On przyjmuje cię bezwarunkowo mimo twojej niedoskonałości. I pragnie, abyś tak samo przyjmowała swojego męża. Nie możesz  n i c  zrobić, aby Bóg kochał cię bardziej lub mniej. Twój mąż także nie musi zasługiwać na twój szacunek i miłość. Ma do niej prawo z racji waszej ślubnej przysięgi.

Dlatego często powtarzam Bogu:

Tak często chciałam być doskonała, bezbłędna, perfekcyjna.
Tak często żądałam, aby mój mąż był inny aniżeli jest.
Tak często rezygnowałam z wielkich pragnień o miłości, a w zamian tworzyłam gotowy plan na to, jak ma wyglądać moje spełnienie w małżeństwie i nikt nie był i nie jest w stanie temu sprostać.
Tak często nie troszczyłam się należycie o siebie: o swoje zdrowie, emocje, duszę i ciało, przez co nienasycona i niespełniona – paradoksalnie – ciągle koncentrowałam się na sobie.

Teraz widzę, że droga do spełnienia to droga przyjmowania swojej niedoskonałości.
Droga do spełnienia wiedzie przez przyjęcie drugiego człowieka takim, jakim jest, wierząc, że może stać się tym, kim chciałby być.
Że droga naszego małżeńskiego życia wiedzie przez oazy i pustynie i kłamią ci, którzy mówią, że małżeństwo jest wieczną sielanką albo nieustającym piekłem. Bywa piekłem, gdy moje serce zamyka się na życzliwość, uprzejmość, współczucie. Bywa niebem, gdy przełamuję swoje uprzedzenia i zaczynam traktować męża poważnie: akceptując jego uczucia i szanując jego wolność.

Do tego wiedzie długa droga, ale jestem przekonana, że poniższe słowa są prawdziwe:

Nie wiem, jakie będzie wasze przeznaczenie, ale wiem jedno: tylko ci z was będą naprawdę szczęśliwi, którzy nauczą się służyć innym /Albert Schweitzer/

11 komentarzy:

  1. Cóż za idiotyczne podsumowanie. Wynika z niego, że najszczęśliwsi powinni być niewolnicy, a najbardziej nieszczęśliwi ludzie, którzy są wolni, niezależni i nikomu nie służą. Paranoja!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie taki był mój zamysł, a cytat pochodzi z książki "7 nawyków szczęśliwej rodziny" S. Coveya, którego nie można podejrzewać o bycie niewolnikiem czy nieszczęśliwym człowiekiem. Wręcz przeciwnie!!!

    Kiedy się kocha, służenie nie jest trudne ani upokarzające: staje się przyjemnością.

    "Osoba, która kocha naprawdę, nigdy nie uzna za poniżenie lub brak godności służenia umiłowanej osobie. Nigdy nie czuje się upokorzona świadczeniem przysług. (...) A kiedy się nie kocha, służenie staje się uciążliwe" /F. Saurez/ - z książki: Rozmowy z Bogiem, F.F. Carvajal'a

    OdpowiedzUsuń
  3. No bez przesady, rozumiem, że w związku ludzie wyświadczają sobie różne przysługi i pomagają sobie, ale w niczym nie można przesadzać. Trzeba zachować trochę zdrowego egoizmu i nie dać się wykorzystywać. Znam osoby, które tak "służyły", że zapominały o sobie i swoich potrzebach. Poza tym "służenie" nie jest żadną (a na pewno nie jedyną!) drogą do szczęścia. No chyba, że ktoś nie ma własnych celów życiowych, tylko poświęca się, aby umilać życie innym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Służba bez miłości, służba po to, by podbudować swoje ego, służba z nosem na kwintę, służba po to, aby coś zyskać (często nieświadomie) - oto, o czym Pani pisze. Gdy służba wynika z miłości Boga, bliźniego i siebie samego oraz jest owocem mocnego charakteru wówczas nie będzie w niej przesady, ale świeżość, radość i twórczość.

      Usuń
    2. Jeśli się prawdziwie kocha to jest się zdolnym do ofiarnosći i nie chodzi o poświecanie siebie czy swoich potrzeb, ale o wolny wybór dobra osoby, którą się kocha. Jest kolosalna róznica między służbą w małżeństwie a wykorzystywaniem. Do tego pierwszego jesteśmy powołani, a tego drugiego musimy unikać. Służba to nie wyświadczanie sobie przysług...

      Usuń
  4. Witam, piękny artykuł o niedoskonałości, o tym, ze my kobiety zawsze czujemy się zbyt niedoskonałe, nieperfekcyjne, nieidealne. Tylko wierząc Bogu, że nas stworzył naprawdę pięknymi i dobrymi możemy pokochac siebie a dzięki temu pokochać naszych równie pięknych i dobrych mężów. A zmianę nieidealnego zwiazku na coś lepszego zacznijmy od zmiany swojej postawy ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za te słowa, a także za przypomnienie tej prawdy, że Bóg stworzył, a także wciąż na nowo nas stwarza na Swój obraz i podobieństwo, czyli piękne i dobre. Oczywiście grzech bardzo nas szpeci, ale ON jest większy od naszego grzechu i jeśli kochamy Jezusa, to naprawdę możemy za św. Pawłem "chlubić się z naszych słabości" :))) Pozdrawiam!

      Usuń
  5. A co jesli bardzo sie starasz sluzyc mezowi,jesli bardzo chcesz wywrocic swoje serce na lewa strone jak mawia Ojciec Szustak i obdarzac miloscia niezaleznie od wszystkiego ale totalnie to nie idzie? Czy to jest cos warte gdy musisz zapierac sie samej siebie? Mam wszystko...Fajnego choc rownoczesnie trudnego meza, cudowne dzieci (3), piekny dom, otoczenie przyrody i oddanych przyjaciol...a jednak wciaz mi czegos brak...Chcialabym CZUC milosc, chcialabym kochac cala soba i nie potrafie... Wiem juz ze emocje i uczucia nie sa tozsame z miloscia,pracuje nad soba,czesto sie spowiadam i tozmawiam o tym z Bogiem...a pomimo tego raz po raz wpadam w stan zniechcenia i dyskredytowania mojego malzenstwa.Walcze ale im dluzej walcze tym mocniej czuje sie zmeczona...Czy jest w tym jakis sens?

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj! Przyczyn takiego stanu ducha może być wiele,ale w takich pokusach najważniejsze jest, by wytrwać w wierności mężowi oraz w sakramentach i codziennej modlitwie. Odwagi, pragnienie miłości jest dobre i Bóg naprawde widzi to Twoje rozzalenie. ON Sam w Jezusie Chrystusie zaspokoi wspaniale wszelką Twoja potrzebę, a tak po ludzku może potrzebna jest Wam po prostu jakaś randka lub wypad na romantyczny weekend tylko we dwoje?

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj! Przyczyn takiego stanu ducha może być wiele,ale w takich pokusach najważniejsze jest, by wytrwać w wierności mężowi oraz w sakramentach i codziennej modlitwie. Odwagi, pragnienie miłości jest dobre i Bóg naprawde widzi to Twoje rozzalenie. ON Sam w Jezusie Chrystusie zaspokoi wspaniale wszelką Twoja potrzebę, a tak po ludzku może potrzebna jest Wam po prostu jakaś randka lub wypad na romantyczny weekend tylko we dwoje?

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziekuje Ci za odpowiedz.Twoj blog jest moja apteczka gdy znow robi sie ciezko... Mysle ze przyczyn jest wiele-neurotynczo narcystyczna osobowosc,brak wzorcow,niedojrzalosc...Wypad we dwoje pewnie by sie przydal ale troje malenkich dzieci ktore wiecznie sa chore nieco to utrudnia.Moj maz nadal mnie pociaga,czasem rozczula i szanuje go Widze w nim dobro. Jest poraniony,bywa bardzo trudny ale wiem ze w glebi serce ma piekne i wrazliwe.Czasem mysle ze moje pokusy wynikaja z tego ze WSZYSCY w mojej rodzinie sie rozwiedli...Tylko moze w zamysle Boga to ja mam byc ta posluszna corka ktora pojdzie za nim i nie da zniszczyc rodziny...Tylko czy ja moge sie w tym wreszcie poczuc szczesliwa i spelniona?Co Bogu po mnie takiej kwekajacej i niezadowolonej. Wszyscy wokol maja mnie za pewna siebie i zaradna...a w srodku jestem mala placzaca dziewczynka...

    OdpowiedzUsuń