niedziela, 22 kwietnia 2012

Kto jest odpowiedzialny za zaspokojenie Twoich potrzeb?

Zostałam poproszona przez Poradnię Rodzinną "Antoni" (http://rodzina.wroclaw.pl/) o napisanie paru słów na temat mojego doświadczenia bycia żoną. Z zapałem zabieram się do tego zadania i na początku - tak trochę dla przekory - przedstawię parę twierdzeń obrazujących, jaką żoną nie jestem i nigdy nie chciałabym być!

Nie użalam się nad sobą. Nie podpisuję się pod stwierdzeniem, że "kobietom w życiu jest trudniej" - nie chciałabym zamienić się miejscem z moim mężem, bratem, ojcem czy... szefem.

Nie czekam aż mój mąż zgadnie, o co mi chodzi, co mnie boli, czego potrzebuję. 

Nie sprowadzam swego powołania do mycia garów, gotowania, sprzątania czy prasowania. Nie traktuję tych obowiązków jako upokarzających, mimo że często sprawiają mi one trudność (zwłaszcza gotowanie).

Nie traktuję rodziny męża jak potencjalnych wrogów, jak osób, które tylko czekają na to, aby mnie zniszczyć.

Nie zmuszam mojego męża do praktyk religijnych (jedynie go do nich taktownie i w atrakcyjny sposób zachęcam).

Nie pouczam mojego męża, jak ma prowadzić samochód.

Nikogo nie przepraszam za to, że żyję. Nie przepraszam również wszystkich wokół za ewentualne  faux pas mojego męża.

Nie uważam, jakobym zawsze miała rację.

Nigdy i nikomu (a zwłaszcza samej sobie) nie pozwalam na lekceważący ton w stosunku do mojego męża.

Nie narzekam! (Jest to moje ostatnie osiągnięcie, bo niegdyś byłam w tym prawdziwą mistrzynią świata!).

Bycie żoną traktuję jako projekt na całe życie. Bardzo wzrusza mnie biblijny obraz stworzenia niewiasty, który poprzedzony jest Bożą troską: "Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc" (Rdz 2,18-24). Często zadaję sobie to pytanie? Czy rzeczywiście pomagam mojemu mężowi w realizowaniu jego powołania czy raczej utrudniam poprzez ciągłe wytykanie jego wad i niedomagań? Czy jestem jak Jezus, który tchórzliwemu i narwanemu Piotrowi spojrzał prosto w oczy i wypowiedział te cudowne słowa: "Ty jesteś Szymon, syn Jana, ty będziesz nazywał się Kefas - to znaczy: Piotr- Skała" (J 1, 42) czy w relacji z mężem może bardziej przypominam nauczycielkę wiecznie niezadowoloną ze swojego niepokornego "ucznia"?

Na szczęście daleko mi do matkowania czy pouczania mojego Męża. Staram się natomiast być dla niego pomocą i efekt naprawdę nieraz mnie zadziwia.

Jakże często słyszę narzekania żon, które tak bardzo pragną być zrozumiane, marzą więc, by mąż przeczytał chociaż jedną książkę na temat ich pragnień. Nie ma nic złego we wzajemnym uczeniu się siebie, jednak podczas gdy one skupione są na próbie zachęcenia męża do niewyobrażalnego wysiłku intelektualnego, jakim jest przeczytanie podręcznika na temat kobiecych potrzeb, ja nie ustaję w ciągłym poznawania męskiego serca, umysłu i ducha. Zwłaszcza książki napisane o mężczyznach przez mężczyzn zapierają mi dech w piersiach - bo wtedy z całą wyrazistością widzę, jak bardzo się różnimy! Jakże inaczej funkcjonują nasze umysły i serca! Jak bardzo - pod skorupą oschłości i gruboskórności - kryją się w mężczyznach bardzo wrażliwe dusze, podatne na zranienia, a największą raną ich serc jest często brak doświadczenia rzeczywistej miłości ojca oraz brak szacunku ze strony żony. Tego pierwszego nie możesz mu zapewnić, ale to drugie - jak najbardziej, jeśli tylko zechcesz, możesz mu dać.

Bycie żoną to dla mnie przede wszystkim uczestnictwo w Bożym Życiu. Brzmi to być może trochę szumnie, ale dla mnie jest to całkiem zwyczajne doświadczenie dnia codziennego. Wszystko, co robię, ma sens, bo zakorzenione jest w tajemnicy sakramentu małżeństwa. Wyjścia do kina, wspólne spacery, bezsenne noce przy łóżku chorej córeczki, wakacje, rozmowy, imprezy, przyjaciele, domowe obowiązki - wszystko, co nie jest grzeszne, a wiąże mnie z Mężem, jest niesamowicie miłe Bogu. To naprawdę wyzwalająca myśl!

Bycie żoną to także ciągła pamięć o tym, że to ja jestem odpowiedzialna za zaspokajanie moich potrzeb. Owszem, nierzadko mąż mi w tym pomaga! (Trudno bowiem byłoby mi dawać samej sobie buziaka (potrzeba dotyku, czułości) lub prawić komplementy "Och, jak cudownie dziś wyglądasz!" (potrzeba afirmacji, podziwu)). Niestety, często w rozmowie z żonami widzę, jak bardzo nie chcą wziąć  odpowiedzialności za zaspokojenie swoich potrzeb, lecz obowiązek ten zrzucają na innych: męża, rodziców, rodzeństwo, spowiednika... Nie oznacza to, że ci ludzie nie mogą Ci pomóc, wręcz przeciwnie! Jednak najpierw to Ty musisz określisz, czego pragniesz i jak chcesz to osiągnąć. Wówczas przyjdzie czas na szukanie rozwiązań, znajdowanie odpowiedzi czy tworzenie systemu wsparcia dla Ciebie. Twoje zaangażowanie sprawi, że nie będziesz oczekiwała rezultatów od nikogo innego oprócz samej siebie... Od kiedy zaczęłam tak postępować, stałam się naprawdę spełnioną żoną!

Takie nastawienie nauczyło mnie również wielkiej prostoty, która jest siostrą dwóch przepięknych cnót: pokory i płynącego z niej poczucia własnej wartości. Zatem gdy mam potrzebę usłyszenia czegoś naprawdę miłego od męża, podchodzę do niego, czasem przytulam i z wielką miłością i nutką figlarności w głosie pytam: "Kochanie, a ładnie dziś wysprzątałam mieszkanie?". Kiedyś mogłam liczyć na odpowiedź typu: "eche" i było po rozmowie... Jednak gdy wyjaśniłam  mężowi, by w odpowiedzi na taką inicjatywę z mojej strony, odpowiadał z większym entuzjazmem lub choćby powtarzając moje słowa, był zadowolony. Moje oczekiwania stały się dla niego jasne, a moje reakcje wdzięczne i przewidywalne. Tak więc gdy po przeczytaniu tego artykułu mój mąż nic nie powie, to ja zamiast zagotować się ze złości, podejdę do niego, dotknę jego dłoni, uśmiechnę się i zapytam: "pięknego dokonałam wpisu?". Na co on odpowie: "przepięknego, Kochanie!".

Zapraszam Cię zatem do uruchomienia własnych zasobów kreatywności. To Ty najlepiej wiesz, jaką chcesz być żoną i jakie masz najgłębsze potrzeby. Zastanów się, w jaki sposób możesz je prościej i pewniej komunikować swojemu mężowi. Bycie żoną nie polega na samowystarczalności. Bóg powiedział przecież: "Niedobrze być człowiekowi samemu” (Rdz 2, 18). Bycie żoną jest z jednej strony wyzwaniem do trwania w jedności z mężem, z drugiej - do dojrzałego radzenia sobie z pewną przestrzenią samotności w sercu, którą wypełnić może tylko Bóg. Właśnie ten Bóg czeka dzisiaj na Ciebie i pyta: "czego pragniesz? czy pozwolisz mi tę potrzebę zaspokoić?"

Ilona Phan-Tarasiuk




7 komentarzy:

  1. Bardzo dziękuję za ten wpis i rzeczywiście był przepiękny:)
    Sama jestem na etapie przemian i szukania sensu na nowo w życiu i jego różnych aspektach, m.in.w małżeństwie. Codzienność jest dla mnie problemem, trudno mi np. zobaczyć głębszy sens w robieniu porządków domowych, za którymi nie przepadam, ale wiem, że są konieczne.Sakrament małżeństwa uświęca nawet te porządki, one są prozaiczne tylko z zewnątrz, tylko czasem muszę sobie o tym przypomnieć - dziękuję!:)
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspolczuje Ci szczerze, ze masz w domu mezczyzne w okol ktorego kreci sie cale Twoje zycie. Zyjesz jak jego unizona sluzka i jeszcze uwazasz, ze ktos bedzie bral z Ciebie przyklad?! Litosci! Obudz sie i zacznij zyc swoim zyciem. Czasy sie zmienily w ciagu tych 2000 lat. Na szczescie madrych kobiet!Anka

    OdpowiedzUsuń
  3. Na Twoją propozycję pobudki odpowiem tak: to Ty się obudź i zobacz, że jednak możliwa jest miłość, która służy. Możliwa jest wiara, która przenosi góry. I istnieją kobiety, które inspiracji szukają w Słowie Bożym, a nie w kolorowych czasopismach, w których najlepiej sprzedaje się to, co krzykliwe, co aroganckie, co niepokorne, co głupie...

    Moje życie kręci się wokół Tego, Kto mi je dał, czyli... Boga. Jemu zawdzięczam wszystko i Jemu wszystko oddaję, o Nim nieustannie myślę i do Niego chcę prowadzić tych, którzy są Go spragnieni. To po pierwsze.

    Po drugie, mój Mąż jest moją największą Miłością, wsparciem, najlepszym przyjacielem, człowiekiem, który mówi o sobie, że jego hobby to: "rozmowa z żoną". Tacy już jesteśmy: rozgadani, zakochani i wiecznie w ruchu, co niektórym oczywiście przeszkadza. W tym zwariowanym świecie, w którym więcej jest rozwodów niż ślubów, wolę być "inna". Moja Ojczyzna jest bowiem gdzie indziej, a mój skarb - w Niebie.

    Ilona Phan-Tarasiuk

    OdpowiedzUsuń
  4. Pomimo odczuwalnego entuzjazmu,jest coś przygnębiającego w tym Twoim wpisie:ukryte przesłanie,żeby nie liczyć na to,że mąż nas uszczęśliwi,bo nie uszczęśliwi.Oczywiście,pełnię szczęścia możemy odnaleźć tylko w Bogu i nie na tym świecie,ale wygląda na to,że nawet ta doczesna namiastka nie jest możliwa,o ile my,panie,sobie jej nie wypracujemy,nie zdobędziemy,a czasem wręcz-nie wmówimy.Musimy się bardzo nagimnastykować-emocjonalnie,organizacyjnie i rozumowo,żeby poczuć się szczęśliwe.Nie ma co liczyć na to,że zostaniemy obdarowane(!).Nie,musimy sobie najpierw zasłużyć:(A same kochamy bezinteresownie...Że to nie działa w dwie strony.
    Przepraszam za ten krytyczny ton,bo bardzo szanuję to,co robisz,ale im więcej czytam takich wpisów,tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu,że prawdziwa jedność w małżeństwie nie jest możliwa,a przynajmniej bardzo rzadka.Nie każda kobieta jest w stanie być spełnioną żoną,gdy wiele daje(czasem wszystko),a niewiele dostaje.Wokół mnie dużo jest takich małżeństw,w których kobiety zainwestowały wiele(że odwołam się do Twej terminologii),ale jakoś się im inwestycja nie zwraca:(Raczej panom wzrastają oczekiwania:(
    Wiem,że nie piszesz dla mężczyzn,tylko dla kobiet i dlatego koncentrujesz się na tym,co my możemy zrobić dla poprawy związku(słusznie!),ale-jeśli mam być szczera-za mało piszesz o budowaniu własnej wartości przez kobiety. A bez tego ten blog może wyglądać czasem jak centrum wychowywania mężom uległych żon.Piszę to bez złośliwości,bo generalnie podoba mi się to,co robisz i szczerze Ci kibicuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wydaje mi się, by taka była wymowa tych wpisów. Lecz prawdą jest, ze żaden człowiek nie może do końca nas uszczęśliwić. Źródło szczęścia jest w Bogu, potem zaś możemy wypracować je w sobie. W dalszej kolejności, będąc ludźmi szczęśliwymi, jesteśmy w stanie wejść w pozytywną relację. Małżeńską, rodzicielską, czy jakąkolwiek inną.

      Usuń
    2. Czytasz w moich myślach :) Pozdrawiam

      Usuń
  5. Mąż może nas uszczęśliwić, jeśli otworzymy się na niego takim, jakim jest i na szczęście takie, jakie przychodzi. Niektóre żony jak mówisz - wiele inwestują w małżeństwo - jednak nigdy nie będą spełnione, gdyż za tym inwestowaniem nierzadko kryje się pragnienie, by wszystko szło po ich myśli. Wtedy małżeństwo czy rodzina staje się ideologią, a nie osobami, które należy przyjąć z miłością, prostotą i radością (a także z nieoczekiwanymi reakcjami czy mniejszymi i większymi wadami).

    Trzeba też dobrze inwestować. Jak mówił kard. Wyszyński "Można dać bardzo dużo i serce zranić, a można bardzo malutko i serce rozradować, jakby skrzydła komuś przypiąć do ramion". Niektóre żony dają tak dużo swoim mężom, że potem nie mają już ani sił ani ochoty, by ich kochać, szanować czy podziwiać. Ja wolę dać mniej, ale za to celnie - i tymi celnymi strzałami pragnę się dzielić z żonami na łamach tego właśnie bloga.

    W swoim artykule nie zachęcam do pesymizmu w stosunku do mężczyzn oraz ich możliwości zaspokajania naszych potrzeb, lecz do zdrowego komunikowania tychże potrzeb oraz samodzielnego zajęcia się częścią z nich. Zbyt wiele kobiet przypomina bowiem "kubki nieszczęścia" - czekające aż ktoś je napełni. A to na pewno nie podoba się Bogu!

    Jeśli chodzi o budowanie własnej wartości przez kobiety - jestem jak najbardziej ZA i być może któryś z kolejnych artykułów poświęcę tylko temu tematowi.

    Z pozdrowieniami,

    Ilona Phan-Tarasiuk

    OdpowiedzUsuń