wtorek, 24 czerwca 2014

Święta złość żony

Zacznijmy od początku. Gdy byłaś małą dziewczynką najprawdopodobniej - jak większość dzieci na całym świecie - nie umiałaś opanowywać swoich emocji. Małe dziecko potrafi w jednej chwili być szczęśliwe, a zaraz potem - nie wiadomo dlaczego - zalewać się łzami. Spotyka się to często ze zdenerwowaniem dorosłych, którzy zapominają, że ich zadaniem jest nauczyć tę małą istotę radzenia sobie z wewnętrznymi konfliktami.

Dziś pragnę zachęcić cię do polubienia swojej... złości. W tym celu zapraszam cię do podróży, w której będziesz okazywała sobie samej szacunek, podziw i uznanie.

Szacunek  - zwłaszcza dla swoich uczuć: zarówno tych przyjemnych, jak i tych trochę mniej. Wszystkie uczucia są dobre! Złe mogą być jedynie decyzje, które pod wpływem tych uczuć podejmujemy.

Podziw - dla swojej mocy i łagodności, które zawsze idą w parze. Bardzo lubię myśleć o kobiecie jako o lwicy i gołębicy, a o mężczyźnie jako o lwie i baranku. Zauważ, jak pięknie Bóg łączy w sobie nieskończoną potęgę z niezmierzoną delikatnością.

Uznanie - że mimo upadków i słabości, wciąż powstajesz. Jednorazowa porażka nie jest twoim wrogiem, lecz trwanie w zniechęceniu, które jest chorobą duszy i prowadzi do wewnętrznej śmierci.

Jeśli twoje łzy, niekontrolowane wybuchy gniewu spotykały się z obojętnością, wściekłością, uległością bądź krytyką rodziców czy najważniejszych opiekunów, wówczas otrzymałaś od życia bardzo ważną, lecz jakże smutną lekcję: "lepiej w samotności wypłakiwać się w poduszkę lub siłą powstrzymywać się od płaczu". Nie było przy tobie osoby, która utuliłaby twój ból, zniosłaby twój gniew dając tym samym komunikat: "Ja jestem dorosła, a ty jesteś dzieckiem. Jestem silna i zniosę twój gniew. Co więcej: jesteś i zawsze będziesz moim najukochańszym dzieckiem, nawet teraz, kiedy tak krzyczysz jak mały dzidziuś w moich ramionach".

Oczywiście mama nie zawsze rozumie, dlaczego jej dziecko tak "dziwnie" się zachowuje, ale może wyświadczyć mu ogromną przysługę biorąc na siebie te emocje, np. mówiąc: "widzę, jak bardzo jesteś zły" albo "powiedz, czego potrzebujesz" albo powtarzając "wiem, że bardzo chcesz tego lizaka, ale słodycze jemy w niedzielę". Im starsze dziecko, tym bardziej uspokojenie może polegać na próbie nazwania jego przeżyć, na jasnym, lecz nie pełnym agresji stawianiu granic. Im młodsze - na krótkim nazwaniu emocji i ukojeniu lub po prostu zaspokojeniu potrzeby, z której maluch nie zdaje sobie sprawy (głodny? spragniony? zmęczony? przemoczony? wystraszony? znudzony a może przeciwnie - przeciążony nadmiarem bodźców?). Nie chodzi oczywiście o zasypywanie malca tymi pytaniami, lecz o obserwację i najzwyklejsze, choć wcale nie takie proste, kojarzenie faktów.

Dlaczego o tym piszę? Być może wiele z nas od małego była uczona, aby być "grzeczną dziewczynką". Spokojną, miłą, która zawsze się dzieli, nie odmawia, a także nigdy się nie złości, nie popełnia błędów, ładnie wygląda, ale niczym szczególnym się nie wyróżnia. Wchodząc w dorosłość z takim przekonaniem oraz mnóstwem zablokowanych uczuć, będziemy być może przez wiele osób lubiane, ale pytanie, czy szczerze? Czy odrzucając własną złość będziemy w stanie postępować w zgodzie z samą sobą?

Bo złość jako uczucie wyświadcza nam ogromną przysługę! Pokazuje, że z czymś nie możemy się zgodzić! Że moje prawa zostały naruszone! Że cierpię i chcę to cierpienie przerwać! Że bardzo na czymś mi zależy i zrobię wszystko, aby o siebie zadbać! 

Dlaczego więc nie okazujemy swojej złości? Pierwszy powód już podałam: wychowanie. Rodzice nie chcą przyjąć złości swego dziecka, ponieważ wyzwala ona u nich zbyt silne emocje i bezradność. W wyniku tego odrzucenia i zanegowania uczucia ("wcale nie jesteś zły", "przestań się tak złościć!", "nic się nie stało") złość wraca do dziecka, które może postąpić dwojako: albo zwróci ją przeciwko samemu sobie ("jestem taka beznadziejna!", "nic mi nie wychodzi!", "nie zasługuję na miłość", "to moja wina") lub skieruje w stronę innych ("to wszystko jego wina", "byłabym szczęśliwa, gdyby on się zmienił!", "on doprowadza mnie do furii i nigdy się to nie zmieni!", "nienawidzę świata"). Czasami może to być mieszanka dwóch tych postaw równocześnie.

Drugi powód jest taki, że postrzegamy złość w kategorii grzechu. Wszak jednym z grzechów głównych jest właśnie gniew. Myślę, że intuicyjnie wyczuwamy, że grzeszne jest świadome prowokowanie wybuchu gniewu (niejako podjudzanie samej siebie), a następnie podtrzymywanie go, nie bacząc na uczucia innych ludzi. Niejedna żona pielęgnuje w sobie złość do męża i w konsekwencji decyduje się być na niego wściekła przez cały czas! A przecież: "nikt nie potrafi jasno myśleć z zaciśniętymi pięściami" (G. J. Nathan).

Natomiast uczucie gniewu nie jest samo w sobie grzeszne. Jest sygnałem, który wskazuje, że coś jest nie w porządku. Kluczowe zatem staje się pytanie: "co zrobić z tym uczuciem, jak je wyrazić?"

Spójrz na Jezusa. Jest oburzony, np. gdy uczniowie nie pozwalają dzieciom przyjść do Niego, ale nigdy nie kieruje się On nienawiścią. Św. Marek tak pięknie opisuje uczucia Jezusa, który spojrzał na nich (tj. niektórych świadków uzdrowienia w szabat) dookoła z gniewem, zasmucony z powodu ich niedowiarstwa (Mk 3,5).

Spójrz na św. Jana Pawła II, który podniesionym, gniewnym głosem mówił na lotnisku w Kielcach w 1991 r. następujące słowa: "czy wolno lekkomyślnie narażać polskie rodziny na dalsze zniszczenie? (…) To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć!".

Spójrz na siebie. Nie bój się swego głosu. Głosu silnej kobiety, która ma odwagę bronić swoich praw i swojego zdania w piękny, twórczy sposób. Jest to szczególnie ważne w relacji z mężem, ponieważ jest to relacja wyjątkowa, jedyna w swoim rodzaju. Od dnia ślubu twój mąż ma pierwszeństwo przed wszystkim: przed dziećmi, rodzicami, rodzeństwem, ciotkami, wujkami, przed całym twoim klanem, przed pracą, przed opinią innych ludzi, nawet bardzo religijnych. Słowem: twój mąż ma pierwszeństwo przed wszystkimi, z wyjątkiem Boga i ciebie samej (pamiętasz: "Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego!").

Dlatego tak ważne jest, by odnosić się do niego życzliwie, z szacunkiem, ponieważ w tym przypadku może okazać się prawdziwe przysłowie: "co zasiejesz - to zbierzesz".

Mężu, teraz trochę o tobie: nie musisz być idealny, abym cię kochała. Nie musisz ukrywać swoich uczuć, abym cię akceptowała. Nie musisz być "grzecznym chłopcem", aby zasłużyć na moją miłość. Nie musisz udawać "macho", żebym uważała, że jesteś wspaniałym mężczyzną. Masz prawo popełniać błędy. Masz prawo się ze mną nie zgadzać. Masz prawo do chwil samotności. Masz prawo do odpoczynku. Masz prawo do gorszych dni.

Mężu, trochę o mnie: mam prawo odczuwać złość. Mam prawo być niedoskonała. Mam prawo popełniać błędy. Mam prawo mówić "nie" oraz mam prawo rezygnować z mówienia "nie". Mam prawo dbać o siebie i mam prawo prosić cię o pomoc, gdy sobie z czymś nie radzę. Mam prawo odczuwać ból, smutek, rozczarowanie.

Prawdziwa miłość polega na tym, że jest we mnie życzliwość do drugiej osoby z jednoczesnym poszanowaniem dla swoich potrzeb i uczuć. Zatem nawet gdy się gniewam, to nie zakładam złej intencji drugiej strony. Nie poniżam i nie używam obraźliwych epitetów. Nie generalizuję: "ty zawsze....", "ty nigdy....". Nie porównuję: "jesteś jak twój ojciec....", "jesteś jak twoja matka.....". Nie zakładam, że mój mąż "jest jak mój ojciec", "jest jak moja matka".

Gdy zatem czujesz złość, możesz ją przekształcić w przekonanie i działanie w oparciu o tę zasadę.

Na przykład: złościsz się na wieczny bałagan w domu. Zamiast agresywnie zwracać mężowi uwagę, że mógłby bardziej angażować się w dom i nie zostawiać cię samej z tymi wszystkimi obowiązkami, możesz powiedzieć: "Brakuje mi sił, czy możesz dzisiaj posprzątać kuchnię" lub "Zrobiłam listę obowiązków, usiądźmy i każdy z domowników wybierze te czynności, które chce wykonać" lub "Kochanie, wyjdź z dziećmi na dwór. Potrzebuję dwóch godzin, żeby ogarnąć ten cały bałagan" lub "Mam kontakt do dziewczyny, która za tyle i tyle złotych będzie przychodziła do mnie dwa razy w tygodniu, aby odciążyć mnie w obowiązkach domowych. Co o tym myślisz?" itd. itp. Nie ma rozwiązań idealnych do każdej sytuacji. Chodzi raczej o to, aby uniknąć dwóch najczęstszych pokus w przypadku, gdy pojawia się złość.

Pokusa pierwsza: Impulsywne działanie. Agresywne wypowiedzi. Krzyk. Podniesiony głos. Awantura. Jęczenie. Narzekanie. Efekt: chwilowa ulga. Nadszarpnięte relacje. Poczucie winy. Utrata szacunku do samej siebie.

Pokusa druga (na przeciwległym biegunie): Udawanie, że nic się nie stało. Powstrzymanie złości, kumulowanie tego uczucia w sobie. Wycofanie. Bierność. Uległość. Ucieczka. Efekt: prędzej czy później nastąpi wybuch - najprawdopodobniej z jakiegoś błahego powodu. Spadek poczucia własnej wartości. Narastające uczucie frustracji, rozgoryczenia. Smutek. Poczucie krzywdy.

Kolejny przykład: odwiedziny teściowej. Już od progu mama męża zwraca ci uwagę, że dzieci się niegrzecznie zachowują ("moje nigdy tak nie postępowały"), potem delikatnie sugeruje, że dzieci coś mało jedzą ("pewnie będą chore, wiesz - ja ciągle myślę tylko o tym, czy moje wnuki się dobrze odżywiają, spać przez to nie mogę"), następnie zaczynają się oględziny męża: "coś ty taki niezadbany, a ten brzuch, usiądź prosto, o której chodzisz spać, kiedy jesz ostatni posiłek, a jakiś sport uprawiasz, ech.... biedactwo"). Teściowa wyjeżdża, a na odchodne mówi: "tylko nie zarżnij tej pralki tak, jak ostatnio". Do tego dodaje pod nosem: "ech, jestem jedyną osobą na tym świecie, która dba o swojego synka".

Co możesz zrobić? Albo wykrzyczeć jej w twarz: "to mój dom, wynocha!" i awantura gotowa. Albo możesz poczekać aż wyjdzie i zrobić jazdę mężowi: "co twoja matka sobie myśli? już nigdy więcej nie chcę jej tu widzieć" albo możesz przełknąć ślinę, zdusić w sobie wszelkie emocje i upokorzona udawać, że zachowanie teściowej nic cię nie ruszyło, bo przecież znasz swoją wartość, bo przecież nie będziesz się obruszać "z byle powodu". Bo przecież musisz za wszelką cenę udowodnić, że jesteś idealną synową. Cóż... Na pewno teściowa nie miała złych intencji...

I rzeczywiście: na pewno intencji złych nie miała w myśl słów Lidii Jasieńskiej "gwarancją szczęścia małżeńskiego jest zrozumienie, że żona wie lepiej, a teściowa chce dobrze" (każda mama chce dobrze dla swojego dziecka, troszczy się, czasem zapominając, że jej dziecko ma 40 lat, a nie... 10), lecz twoje granice zostały naruszone. Bronić się można na różne sposoby, np. mówiąc: "jest mi przykro, gdy robisz takie uwagi. Mam wrażenie, że krytykujesz mnie jako matkę” lub "wiesz, mój pediatra twierdzi inaczej, więc nie ma powodu do obaw" lub "doceniam twoją troskę, ale dzisiaj nie potrzebuję rad" lub "ciekawe jest to, co mówisz, ale akurat w tej kwestii mam inne zdanie". Większość teściowych, którym naprawdę zależy na dobrych relacjach, uszanuje twoją stanowczość, ponadto twoja prostota i odwaga staną się fundamentem normalnych więzi, w których człowiek jasno i grzecznie wyraża to, co myśli. Jeśli natomiast twój rozmówca zacznie cię ośmieszać, obrażać, jeszcze bardziej krytykować, zawsze możesz jasno i grzecznie poprosić: "proszę, abyśmy już skończyły tę rozmowę". Także mężowi możesz (a właściwie: powinnaś!) wyjaśnić, jakiego rodzaju wsparcia od niego oczekujesz: nie poprzez ocenianie jego mamy i oczekiwanie, że ona się zmieni (bo najprawdopodobniej się nie zmieni), lecz poprzez nazwanie swoich uczuć i zaplanowanie wspólnego postępowania w celu ochrony niezależności waszej rodziny.

Na drodze do asertywnego wyrażania złości na pewno będzie cię czekało dużo porażek, ale nie zniechęcaj się. Moja pierwsza próba ochrony siebie w relacji z teściową skończyła się w taki sposób, że nawrzeszczałam na nią, a ona z płaczem wybiegła z domu. Mimo najszczerszych chęci nie potrafiłam konstruktywnie wyrazić złości, którą latami gromadziłam w sobie udając, że "wszystko jest w porządku". Teraz obrona siebie idzie mi znacznie lepiej, ponieważ nie udaję, że jestem doskonałą synową i że różne przykre słowa mnie nie ruszają. Mówię to, co myślę (a przynajmniej uczę się, by tak postępować), a ponieważ staram się robić to na bieżąco, nie gromadzi się we mnie gniew, który później musiałabym z hukiem wyrzucić. Potrafię też jasno wyrazić mężowi, kiedy na takie spotkania po prostu nie jestem gotowa i wiem, że mam prawo wyrażać swoją niechęć i obawy. Wychodzę też z inicjatywą, aby okazać teściowej elementarny szacunek i zwykłą życzliwość oraz wdzięczność, ponieważ wychodzę z założenia, że w każdym człowieku można znaleźć coś dobrego.

Podsumowując:

Kiedy zdarzy się, jakaś sytuacja, która cię zdenerwuje, rozzłości, zakłopocze, sfrustruje, pamiętaj, aby to uczucie przekształcić w przekonanie oraz działanie w następujący sposób:

Ochłoń - pokonaj w sobie pragnienie, by zadziałać agresywnie czy impulsywnie. Poświęć trochę czasu na zastanowienie się nad sytuacją. Jeśli nie ma zbyt dużo czasu, zawsze możesz powiedzieć: "czuję się zakłopotana, potrzebuję trochę czasu" lub "ale jestem zła, muszę trochę ochłonąć".

Zadaj sobie pytanie, co cię rozzłościło - najprawdopodobniej odpowiedź będzie taka: coś, co uważasz za krzywdzące albo bezsensowne.

Ustal, jakie pogwałcono zasady - i wyraź słowami swoje przekonanie na ten temat. Oczywiście masz prawo zrezygnować z wyrażenia swojego zdania, ale zawsze miej w pamięci to, aby działać w zgodzie ze sobą, jednocześnie nie raniąc innych.

Zdecyduj, jaki będzie najlepszy i najbardziej twórczy sposób obrony twoich zasad - i pamiętaj, że mimo twoich najlepszych chęci ktoś może poczuć się zraniony. Ale jeśli twoja życzliwość, stanowczość i stawanie w prawdzie są szczere, to wówczas zawsze możesz zapytać: "widzę, że czujesz się obruszony. Czy byłam zbyt ostra?". Czasem wystarczy krótkie wyjaśnienie, a czasem trzeba ze smutkiem stwierdzić, że niektóre osoby z trudem przyjmują prawdę. Wolą życie w udawaniu, że wszystko jest w porządku i wszelkie próby odkrycia prawdziwych uczuć będą przyjmowały w poczuciu zranienia. Ale to wtedy naprawdę nie dotyczy ciebie!

Na koniec pięć praw Fensterheima, które mogą ci się wydać trochę egoistyczne, ale tak naprawdę są bardzo ewangeliczne i pokazują, że obowiązkiem każdego człowieka (a zwłaszcza chrześcijanina) jest budowanie relacji opartych na prawdzie, a nie na zakłamaniu:

1. Masz prawo do robienia tego, co chcesz – dopóty, dopóki nie rani to kogoś innego.

2. Masz prawo do zachowania swojej godności poprzez asertywne zachowanie – nawet jeśli rani to kogoś innego – dopóty, dopóki twoje intencje nie są agresywne, lecz asertywne.

3. Masz prawo do przedstawiania innym swoich próśb – dopóty, dopóki uznajesz, że druga osoba ma prawo odmówić.

4. Istnieją takie sytuacje między ludźmi, w których prawa nie są oczywiste. Zawsze jednak masz prawo do przedyskutowania tej sprawy z drugą osobą i wyjaśnienia jej.

5. Masz prawo do korzystania ze swoich praw.

Polecam lekturę Ewangelii i zwrócenie uwagi na uczucia Jezusa: na to, w jaki sposób On wyraża Siebie, jak się wzrusza, gniewa, raduje, odpoczywa, pracuje, modli... Jak wyjaśnia wątpliwości, zadaje pytania, jak opisuje siebie. Obyśmy coraz bardziej stawały się w tym do Niego podobne. Tego nam życzę!










10 komentarzy:

  1. To 5 praw Fensterheima...świetne! Przeczytałam mojemu mężowi i potwierdził, że fantastyczny schemat :) Zaś co do złości i gniewu. Zawsze uważałam, że w gniewie należy mówić jak najmniej. Dopiero gdy ochłoniesz, wracać do problemu. Bo w gniewie niestety mówimy najgorsze, najbardziej raniące rzeczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Bardzo podobają mi się słowa z Prz 15,1 "Odpowiedź łagodna uśmierza zapalczywość, słowo raniące pobudza do gniewu". Pozdrawiam Ciebie oraz małżonka! Wspaniale, że razem dzielicie się przemyśleniami na różne tematy. Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Witam! Czytałam Pani artykuł o nudzie w małżeństwie i ten o gniewie żony…. Otóż odnoszę wrażenie że oba jakby opisywały mnie…. Mam dobrego męża… ale nie mówię mu o tym….. Jestem dla niego okropna. Mamy dwójkę małych dzieci, które wychowujemy sami…. Czyli bez chwili oddechu… bez odciażenia ze strony rodziny. Jestem taka zmęczona i zła…. Mam wrażenie że moje życie jest nic nie warte…. Nie mamy za wiele rodzinnego wolnego czasu, ponieważ do tego dochodzi praca…. Mąż pracuje w tygodniu a ja w weekendy na nocne zmiany….. W niedzielę po pracy staram się nie odsypiac, ponieważ chcę spędzić trochę czasu razem. Często jednak to nie jest owocny czas…. Jestem zmęczona po pracy i popadam w złe nastroje. Psuję nam wszystkim dzień i kończy się to wyrzutami sumienia….. Jestem zła na Męża o to że mamy takie życie. On dążył do tego byśmy mieli dzieci…szczerze mówiąc mi nie zależało…. Co oczywiście nie znaczy, ze nie kocham naszych pociech… teraz tkwię w tym pędzie bez wytchnienia…. bez czasu na jakieś przyjemności czy relaks…. Często myślę by uciec jak najdalej i zacząć wszystko od nowa….

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można zacząć od nowa nie uciekając... Najpierw: zadbać o siebie. Nockę należy odespać, a potem spędzić czas z rodziną. Czasem oczywiście nie da się zatroszczyć o siebie, ale wtedy, gdy można - należy to czynić bez wyrzutów sumienia, gdyż wszyscy z tego tylko skorzystają. Powodzenia, z Bogiem!

      Usuń
  3. Niesamowite, sama wczoraj napisalam post o klotni i zlosci, a tu prosze! Swietne przyklady radzenia sobie z ta (czasem potrzebna!) emocja. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teoria idzie mi świetnie :) W praktyce jednak wciąż walczę, by słuchać siebie, by żyć w zgodzie ze sobą i by uczyć się chronić siebie w relacjach, jednocześnie nie raniąc innych. Jest to trudne, gdy wokół biegają dzieciaczki i mimowolnie wciąż kieruję uwagę w ich stronę. Ale wtedy sobie przypominam, że jeśli nie zatroszczę się o siebie, nie będę potrafiła prawdziwie zatroszczyć się o rodzinę. Pozdrawiam :)!!!

      Usuń
  4. Myślę, że warto dodać, że złość czy gniew czy irytacja czy...czy... to dobra zaczepka z naszego wnętrza do podjęcia niesamowitej podróży. Podróży w głąb siebie. Do źródła, skąd te emocje wypływają. To bardzo ciężka podróż. Trzeba dotknąć ziem niezewangelizowanych, zaprosić tam Boga i dać posypać rany solą. To boli. Ale jest... wielkim błogosławieństwem. I warto w tę podróż wyruszyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za te budujące słowa. No to... wyruszamy!!! :)

      Usuń
  5. Potraktowałam Pani Bloga jak formę spowiedzi.....czyli anonimowo wyrzuciłam z siebie cały ból i złość. ..... życie w innym kraju, dala od Rodziny gdzie często nie można znaleźć bratniej duszy do szczerej rozmowy bywa ciężkie i przytłaczające..... dziękuję za dobre rady. ....:)

    Kolorowo......rowniez dziękuję za mądre słowa. ...pozdrowienia dla wszystkich! !!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie potrzebujemy wysłuchania, zrozumienia, po prostu przyjęcia. Na nasze skargi czeka Bóg - On pragnie słuchać o naszej złości, rozczarowaniu, samotności, gdyż tylko On ma moc nas uleczyć. Dlaczego? Bo tylko On jest Panem i jedynym Zbawicielem! Jezus prosi nas, abyśmy wzajemnie się pocieszali i dodawali sił, dlatego odwagi! Obiecuje modlitwę!

      Usuń