czwartek, 11 października 2012

Jak być dobrą żoną? - cz. 2 (najpierw przeczytaj część 1 z dn. 10.09.2012r.)

Przygotowując na początku września artykuł pt. "Jak być dobrą żoną?", postanowiłam, że druga część tego wpisu będzie bogata w konkrety. Być może należysz do żon, które oprócz ambitnych wyzwań typu "poznaj samą siebie" czy "poznaj swojego męża", potrzebują czegoś bardziej określonego: porad, wskazówek, podpowiedzi, co dokładnie robić.

Jeśli jednak spodziewasz się szczegółowej instrukcji obsługi własnego męża, jesteś w błędzie. To, co mam Ci do zaoferowania jest znacznie cenniejsze: chcę Cię pobudzić do myślenia, zainspirować własnym przykładem, pokazać, że skoro we mnie znajduje się odpowiedź na pytanie: jaką chcę być żoną, to w Tobie także!

Gdy dzisiejszego wieczora zadałam mojemu Mężowi pytanie, czy uważa mnie za dobrą żonę, spojrzał na mnie lekko zdziwiony i odparł: "no jasne". Żeby nie było tak łatwo, drążyłam dalej: "a co sprawia, że uważasz mnie za właśnie taką?". Jak przystało na prawdziwego mężczyznę, Kuba zamilkł, a po chwili wypowiedział tylko jedno zdanie: "po prostu jest mi z Tobą DOBRZE".

Wiecie, spodziewałam się usłyszeć całą litanię moich zalet, lecz właśnie to zwyczajne spostrzeżenie mojego Męża okazało się najtrafniejsze (także na potrzeby tego artykułu) i dla mnie - prawdziwie wzruszające. 

Za jego słowami: "czuję się z Tobą DOBRZE" kryje się tajemnica moich wysiłków i zmagań, w których uczyłam się (i nadal uczę), jak zamieniać słowo: "muszę" w "chcę". W jego spokojnej odpowiedzi usłyszałam własny ton głosu, który dziś wyraża miłość i szacunek, (choć niegdyś moja mowa w stosunku do Męża przypominała raczej ujadanie wiecznie niezadowolonego psa). I wreszcie, sedno jego wypowiedzi okazało się streszczeniem mojego dążenia: bycie dobrą żoną nie polega na "odbębnianiu" niekończącej się listy zadań, ale na dołożeniu wszelkich starań, aby Kubie było DOBRZE - niezależnie od tego, czy moim zdaniem on na to zasługuje czy nie.

Co więc sprawia, że mojemu Mężowi jest ze mną DOBRZE? Poniżej przedstawię Ci parę "cukierków dobroci" z mojego życia. Być może któryś z nich zasmakuje także i Tobie:

Postawiłam Męża na pierwszym miejscu 

Właściwie powinnam napisać, że stawiam Męża na drugim miejscu - po Bogu, który jest nie tylko pierwszy, ale także jedyny w kategorii celu, drogi i światła mojego życia. Wśród ludzi jednak pierwsze miejsce zajmuje właśnie Kuba i jestem głęboko przekonana, że Bogu bardzo taki układ się podoba. Uczynił wszak sakrament małżeństwa nie po to, aby najważniejsza była dla mnie moja mama, siostra, przyjaciółka, praca czy dzieci.

Niestety, w teorii to wszystko brzmi pięknie, ale gdy przyszło mi realizować to wzniosłe zamierzenie w praktyce, okazało się, że łatwiej powiedzieć - trudniej wykonać.

No bo jak pamiętać, że Mąż ma być na pierwszym miejscu, gdy w domu bałagan, zaraz mają przyjść goście, a on siedzi na kanapie i mówi, że właśnie odpoczywa po odkurzaniu? Jak postawić na pierwszym miejscu dorosłego mężczyznę, gdy mały, nowo narodzony człowieczek krzyczy wniebogłosy, że jest głodny, że ma mokro, że właśnie potrzebuje przytulenia? Dlaczego Kuba ma być ważniejszy niż moi rodzice i rodzeństwo - przecież łatwiej syknąć na własnego Męża, aby nie "przysypiał" przy rodzinnym stole, aniżeli urazić jego zachowaniem członków swojej familii?

Tak... mogę budować mego Męża albo go niszczyć. Nie ma opcji pośredniej. Budowanie polega na ciągłym stawianiu go na pierwszym miejscu, nieraz wbrew logice tego świata, wbrew naciskom z zewnątrz, wbrew uczuciom, które mają tendencję do skupiania mojej uwagi na jego wadach, niedociągnięciach oraz słabościach. To, co każdego mężczyznę najbardziej niszczy to lekceważenie, pozbawianie zaszczytnego miejsca w domu, stawianie opinii innych wyżej aniżeli jego.

Być może w tym momencie staje Ci przed oczami obraz despoty, który żąda stuprocentowego oddania, a żona i dzieci biegają wokół niego drżąc, by przypadkiem go nie urazić.

Droga Żono, jak myślisz, skąd w Tobie takie skojarzenie? Skąd taka obawa? Czy Twój Mąż jest właśnie takim despotą? A jeśli nie, to dlaczego zaśmiecasz swój umysł takimi wyobrażeniami i niestworzonymi lękami? A jeśli jest, to jaki krok przedsięwzięłaś, aby poznać go lepiej i dostać się do tego kawałka jego serca, które się w Tobie zakochało, które jest czułe, wrażliwe i delikatne? W myśl Jean-Paul Sartre'a, że: "Kto wierzy w obecność dobra w drugim człowieku, rozbudza je w nim"?

Mój Mąż DOBRZE się ze mną czuje, ponieważ wie, że jest dla mnie najważniejszy. Widzi to w kanapkach, które robię mu do pracy; w obiadach, którymi się przed nim chwalę; w smsach, które okraszam tęsknotą i podziwem; w koszulach, które dla niego prasuję (znam żonę, która prasuje wszystko w domu, oprócz... koszul męża, gdyż uważa, że faceta nie należy rozpieszczać! Cóż, ja odwrotnie: niczego nie prasuję oprócz koszul męża i dzięki temu mam mniej roboty niż ona, a w dodatku czuję się szczęśliwa i spełniona jako żona!).

Stawianie Męża na pierwszym miejscu okazało się w pewnym momencie prawdziwym błogosławieństwem. Po początkowych trudach, w których walczyłam ze starymi przyzwyczajeniami, przyszła lekkość w dokonywaniu wyborów, w dobieraniu słów, w rezygnowaniu z własnych pomysłów, w systematycznym czynieniu dobra. Dziś towarzyszy mi ulga i spokój. Zeszło ze mnie to ciągłe ciśnienie, które towarzyszy wielu żonom, by Męża kontrolować, upominać, uciszać lub pobudzać do mówienia.

Wyobraź sobie: idziecie na bardzo ważne spotkanie, a tymczasem Mąż tak jakby się ociągał, odnosisz wrażenie, że się ślimaczy. Jeśli jest on w Twoim sercu najważniejszy (czytaj: ważniejszy niż ludzie, do których właśnie idziecie), zachowasz spokój. Będziesz stała w drzwiach, mówiąc: "Kochanie, jakby co, ja jestem już gotowa" lub będziesz próbowała zapędzić rozbiegane dzieci w jedno miejsce, mówiąc: "Kochanie, to my już poczekamy na Ciebie na korytarzu". Jeśli natomiast ważniejsza jest dla Ciebie opinia ludzi, do których idziecie, (obawa, by nie uznali Was za niegrzecznych spóźnialskich), to będziesz Męża popędzać podniesionym tonem: "szybciej, co ty w ogóle wyprawiasz", "czy my zawsze musimy się wszędzie spóźniać?" albo nic nie powiesz, ale będziesz śmiertelnie obrażona.

W ten sposób wiele żon bierze na siebie całą odpowiedzialność za coś, co przecież powinno leżeć także w interesie ich mężów. Moje doświadczenie pokazuje, że kiedy żona nie kłóci się o każdy najdrobniejszy szczegół i przekazuje pierwszeństwo mężowi, (nawet gdy on chwilowo zawodzi), mąż coraz bardziej odczuwa wagę swego zadania i czuje się umotywowany, by rozwijać swoje potencjalne możliwości.

Przykład? Gdy przestałam popędzać mojego Męża podczas wybierania się na niedzielną Mszę Świętą (co prawie zawsze kończyło się kłótnią), zauważyłam, że po paru spektakularnych spóźnieniach (gdy mimo to zachowałam spokój i pogodę ducha), on sam zaczął mnie pospieszać i prosić, abyśmy wyszli na czas! To było naprawdę cudowne doświadczenie, które pokazuje, że gdy postawisz Męża na pierwszym miejscu, on zrobi wszystko, aby na nim pozostać.

Nie bój się, że go rozpieścisz. Jak mówił kard. Stefan Wyszyński: "Człowiek ujawnia swoją osobowość w sposobie traktowania innych". Traktując swojego Męża z szacunkiem i prawdziwą troską, wzmacniasz swój charakter. Nie ma to nic wspólnego z cierpiętnictwem! Istnieją kobiety, które ciągle gotują, sprzątają, piorą, wszystko jest na ich głowie, nieustannie są zmęczone i przepracowane, a do tego zaniedbują własne potrzeby na rzecz domowników.

No cóż, niektórzy byliby skorzy powiedzieć: "jakież to oddane, chrześcijańskie żony"! Nic bardziej absurdalnego. Mam poważną wątpliwość, czy mąż takiej żony czuje się z nią tak naprawdę DOBRZE? Liczne przykłady z życia pokazują, że niestety nie. Bo ona nie robi tego dla NIEGO, ale dla... dzieci, dla... domu, dla... uspokojenia własnego sumienia, dla... innych, by podziwiali, współczuli, litowali się. Przede wszystkim zaś taka żona nie czuje się dobrze sama ze sobą, więc jak ktoś inny może czuć się dobrze w jej towarzystwie?

Zastanów się nad tym, co robisz każdego dnia? Gdy przychodzą goście sprzątasz, gotujesz, stroisz się... A gdy przychodzi Mąż? Narzekasz, zrzędzisz, a może nawet krzyczysz z drugiego pokoju: "podgrzej sobie coś z lodówki"?

Ja każdego dnia witam Męża jak upragnionego gościa i najważniejszego domownika. I choć czasem dom bardziej przypomina pobojowisko, a na obiad mam do zaoferowania jedynie pierogi kupione w pobliskim sklepie, to jednak  wystarczy trochę wysiłku i pomyślunku, a w jednej chwili na pierogach ląduje kiełbasa z cebulą, pozbierane w biegu ubrania i zabawki ukazują całkiem przyzwoity widok. Do tego dochodzi mój uśmiech i pytanie: "jak się masz?" I... to naprawdę wystarczy!

"Cierpliwość jest codzienną formą miłości" (Joseph Ratzinger, Benedykt XVI). Każdy dobry uczynek w stosunku do Twego Męża jest kroplą, która drąży skałę Waszych serc.


Zrezygnowałam z wysuwania ciągłych oczekiwań względem mojego Męża

Droga Żono, zapewne jesteś niemało zdziwiona tym wyznaniem. Wiele kobiet uważa, że na luksus braku oczekiwań można sobie pozwolić względem obcych ludzi, ale nie wobec najbliższych! Miłość kojarzy się z oczekiwaniami - i to coraz większymi, im bardziej kogoś kochamy... Niestety, nic bardziej błędnego!!!


Osobiście doświadczyłam radości z wychodzenia naprzeciw drugiej osobie bez oczekiwań. (I nie mam zamiaru tego fenomenalnego odkrycia zachować tylko dla siebie). Zamiast na oczekiwaniach skupiam się na swoich potrzebach i na tym, jak mogę je zaspokoić lub poprosić o pomoc Kubę czy inne osoby. Dzięki temu moje komunikaty są proste, dotyczą teraźniejszości i zakładają, że druga osoba ma prawo mi odmówić (lub powiedzieć "tak", czego niektóre żony się obawiają, gdyż nigdy nie nauczyły się przyjmować).

W oczekiwaniach natomiast zawarte jest ukryte żądanie i bardzo często pozostaje ono tak długo niewypowiedziane aż w końcu wybucha gniewem i żalem: "wyłącz wreszcie ten zakichany komputer!", "jeśli nie znajdziesz dla mnie więcej czasu, pożałujesz!", "ty zawsze myślisz tylko o sobie", "znowu zapomniałeś o moich urodzinach!".

Teraz, gdy - przykładowo - czuję się trochę zaniedbana, osamotniona, bo dawno już w naszym małżeństwie nie było: randki, romantycznego wieczoru czy chociaż wspólnie obejrzanego filmu, to nie dąsam się, nie spalam wewnętrznie, nie obmyślam planu zemsty, nie dogryzam oraz nie zrzędzę: "na wszystko masz czas, tylko nie na mnie", "dawno nie byliśmy na żadnej randce" czy "chyba praca stała się ważniejsza ode mnie". Po prostu zastanawiam się, jaka moja potrzeba jest niezaspokojona, a następnie pytam Kubę: "Czy masz czas w najbliższy czwartek? Potrzebuję pobyć z Tobą choć 2 godziny sam na sam i nawet mam pomysł na wspólne wyjście. Załatwię Basię, by została z Marysią. Co Ty na to?".

Jeśli nie komunikujesz konkretnej potrzeby wobec swojego Męża, bądź przygotowana na to, że on jej nie zaspokoi. Jeśli jednak zależy Ci na budowaniu uczciwej relacji, wypowiedz słowami, o co Ci dokładnie chodzi.

Pewna żona nie potrafiła wyrażać swych potrzeb - wciąż czuła się niekochana, niespełniona i opuszczona. Jej stosunek do Męża opierał na komunikowaniu oczekiwań, pretensji i żądań. Gdy więc wylądowali u terapeuty, ten poprosił kobietę, by wypowiedziała życzenie: "co musi być spełnione, aby Twoja potrzeba miłości została zaspokojona". Ona zawahała się i powiedziała: "naprawdę trudno to wyrazić słowami". Mąż włączył się w rozmowę i zwracając się do żony, odparł: "Jeśli dla ciebie trudne jest wyrażenie tego słowami, to możesz sobie wyobrazić, jak trudne jest dla mnie wyrażenie tego czynem?" (cytat z książki: Rozwiązywanie konfliktów poprzez porozumienie bez przemocy, M.B. Rosenberg).

Być może Twój Mąż nie jest aż tak elokwentny, ale uwierz, że wielu mężczyzn po prostu marzy o konkretnych komunikatach ze strony szanującej swoje potrzeby żony. Kobiety natomiast mają tendencję do umniejszania własnych potrzeb, aż w końcu ból z powodu ich niezaspokojenia staje się nieznośny. I wtedy zadręczają swych mężów mało konkretnymi wywodami, wybiegają w przeszłość, w przyszłość, oceniają, wypominają, pouczają, a do tego zalewają się łzami.

Aby temu zapobiec, mam prośbę: w wyrażaniu swych potrzeb bądź konkretna, radosna, pełna szacunku - także dla ewentualnej odmowy. Nie odnoś się do przyszłości lub mało konkretnej abstrakcji, np. mówiąc: "mam potrzebę, byś bardziej angażował się w dom". Lepiej powiedz: "czy byłbyś gotowy dziś wieczorem umyć garnki, dzięki temu nabiorę trochę sił przed jutrem?". Zamiast zrzędzić: "mam potrzebę, byś częściej mnie przytulał i mówił słodkie słówka", wyjdź z inicjatywą: "mogę się do Ciebie na chwilkę przytulić, a Ty powiesz mi do ucha, że baaardzo baaardzo mnie kochasz?". 

Naprawdę to działa, a nawet jeśli czasem nie zadziała, to jednak zawsze... działa, gdyż przede wszystkim uwalnia Cię od terroru niestworzonych oczekiwań i koncentruje na podjęciu odpowiedzialności za własne potrzeby, (bez uciekania się do gniewu, żalu czy osądzania). To natomiast sprawi, że Mąż poczuje się w Twoim towarzystwie DOBRZE, wreszcie odetchnie z ulgą, gdyż nic bardziej nie obciąża ramion mężczyzny niż ciągłe oczekiwania ze strony jego żony.

A że pierwsze próby komunikowania własnych potrzeb mogą być trochę bolesne....? No cóż - "Wszystko, co doskonałe, dojrzewa powoli" (Arthur Schopenhauer).

Stworzyłam Mężowi dom, w którym może czuć się swobodnie

Lubisz być wewnętrznie wolna, prawda? Wyobraź więc sobie, że chrześcijaństwo polega na tym, że musisz wierzyć, musisz się modlić, musisz chodzić do kościoła, musisz kochać bliźniego, musisz przestrzegać przykazań.

Jezus przychodząc na ten świat, dał nam wolność - wolność czynienia dobra, a także powiedział:  "Nie przyszedłem po to, aby świat sądzić, ale aby świat zbawić. Kto gardzi Mną i nie przyjmuje słów moich, ten ma swego sędziego: słowo, które powiedziałem, ono to będzie go sądzić w dniu ostatecznym" (J 12, 44-50). Nic nie musisz. Bóg nieustannie pyta Cię o to, co chcesz.

Podobnie jest w małżeństwie. Jesteś zaproszona do tego, aby - wzorem Jezusa - pozwolić Mężowi na... popełnianie błędów. Nie oznacza to bynajmniej akceptacji złych uczynków. Już św. Augustyn mówił: "Nie powinniśmy kochać ludzi na tyle, aby dla nich kochać ich występki". Równocześnie jednak przypominał: "Ale też nie powinniśmy nienawidzić występków na tyle, aby dla nich nienawidzić ludzi". Bardzo często wierzące żony są w stanie uczynić piekło z życia swych mężów, ponieważ roszczą sobie prawo do ich sumień!


Znam żonę, której mąż w pewnym momencie zaczął zaniedbywać zobowiązania modlitewne, które podjął w intencji ich dziecka. Jej reakcją była złość, rozżalenie, a w rezultacie przemiana nastawienia w stosunku do niego. Zaczęła traktować męża oschle i chłodno - nie mogła bowiem z szacunkiem patrzeć na człowieka, który jej zdaniem był nieodpowiedzialny, a do tego obrażał Boga swoim lenistwem i lekceważeniem.

Na szczęście kobieta ta w porę zrozumiała swój błąd i przejrzała na oczy. Zrozumiała, że była zatroskana z powodu błędów męża do tego stopnia, że nie zauważała swoich! (por. Mt 7,3-5). W momencie, w którym pozwoliła mu na bycie sobą, a jednocześnie zmobilizowała samą siebie się do gorliwszej modlitwy i czynnego okazywania miłości i szacunku mężowi, nagle on zaczął się zmieniać!

Zadaniem żony nie jest nawracanie męża, uprzykrzanie mu życia po to, aby się opamiętał, lecz tworzenie klimatu do zmiany. To on podejmie decyzję, czy zechce się zmienić czy nie, tak jak Ty podejmiesz osobistą decyzję, co zrobisz po przeczytaniu tego artykułu.

Tak wielu mężczyzn czuje się swobodnie wszędzie, tylko... nie we własnym domu! Pewien mąż opisał to w następujący sposób: "Czuję, że w moim własnym domu nie mogę nawet odpocząć - chodzę na "palcach" i nigdy nie wiem, co wywoła nieznośne komentarze, wybuch złości czy wyraz niezadowolenia na jej twarzy. Nie dostaję od niej ręcznie w twarz, ale słowami. Mój dom nie jest niebem, ale żywym piekłem" (cytat z książki: "Rozpalona miłość" J.&L. Dilow, P&L. Pintus). Założę się, że jego żona nigdy nie traktowałaby go w ten sposób, gdyby nie uważała, że sobie na to zasłużył! Pytanie tylko, czy jest to słuszne, przyzwoite, miłe Bogu, a przede wszystkim budujące (zarówno dla niej, jak i dla niego)?

Klimat swobody uczyłam się tworzyć dla Kuby stopniowo. W końcu jednak odkryłam swój patent, którego fundamentem są następujące postawy:

- Słucham, nie oceniam, nie krytykuję, wykazuję zainteresowanie.

Jeśli jakieś słowa Męża szczególnie mnie bolą lub martwią, nie odpowiadam od razu, nie zakładam jego złych intencji, ale staram się docenić, że zechciał się ze mną tym "czymś" podzielić. W ten sposób przekonuję Kubę, że warto mi mówić różne rzeczy i że nie musi obawiać się emocjonalnych zagrań z mojej strony. Dopiero gdy uporam się wewnętrznie z uczuciami, które się we mnie wzbudziły, rzeczowo przedstawiam mój punkt widzenia (jeśli czuję taką potrzebę), nie próbując wywierać na Kubie żadnych presji.

Przykład: Jemy obiad, jest miły nastrój, ja opowiadam z zaangażowaniem o czymś, co jest dla mnie bardzo ważne. Nagle Kuba mówi: "Ilonka, mam do Ciebie prośbę. Czy mogłabyś na chwilę zamilknąć? Nie mogę tego dłużej słuchać, jestem taki padnięty....". W mojej głowie pojawia się myśl: "No nie, nie wierzę własnym uszom!", a do oczu zaczynają napływać łzy. Ale potem szybko oceniam sytuację: mogę się obrazić, wyjść, zaprotestować, zmusić go, by mnie słuchał, albo... zdobyć serce Kuby i przyjąć jego potrzebę jako potrzebę, a nie jakąś głupią zachciankę.

A że jestem dojrzałą, świadomą swej wartości kobietą, a nie płochą dzieweczką uzależnioną od mężowskiego "chciejstwa", kończę obiad w milczeniu, a potem proponuję mężowi dłuższy odpoczynek. Nie ma we mnie żalu, goryczy, bo wiem, że gdy już będziemy mieli oboje ochotę na konwersację, dokończę to, co zaczęłam mówić, bo... lubię mówić i lubię, gdy mój Mąż mnie słucha. (Przy okazji opowiem mu o swoich odczuciach, gdy kazał mi zamilknąć - ale nie w formie pretensji, lecz by mógł mieć większą świadomość tego, jak niektóre rzeczy - jako kobieta - odbieram).

- Jestem dla niego łaskawa

Tak, wiem! Słowo "łaskawa" strasznie źle brzmi. Kojarzy się z litością lub miłosiernym gestem wielmożnej pani. Dla mnie jednak to słowo jest przepiękne, a w dodatku bardzo dobrze mnie opisuje. Cały rozdział o byciu łaskawą w stosunku do domowników (i samej siebie!) znajdziesz w książce J. Savage "Mama, najlepszy zawód na świecie" (str. 196-217) . Klimat, który w ten sposób tworzysz w domu, sprawia, że Mąż czuje się z Tobą DOBRZE.

W przeszłości reagowałam emocjonalnie na wszystko, co Kuba zrobił (lub nie zrobił), powiedział (lub nie powiedział), dziś - ze względu na łaskawość - odpowiadam mu z miłością. Kiedyś miałam tendencję do wzbudzania w nim poczucia winy (co prawie nigdy nie wychodziło, bo mój Mąż skutecznie bronił się przed taką manipulacją), dziś - okazuję przebaczenie i chęć zrozumienia. Niegdyś uzależniałam  okazywanie troski i szacunku od stosownego zachowania Męża, dziś - okazuję miłość bezinteresownie, za darmo, niezależnie od Kuby "dobrych" uczynków.

Niektóre kobiety mają silnie rozwiniętą potrzebę kontroli, która polega na zawstydzaniu i wzbudzaniu poczucia winy u męża, dzieci, bliskich. Niektóre zaś są mistrzyniami w potępianiu samych siebie: "jestem złą żona", "jestem złą matką" - takie myśli zdają się kierować ich życiem. A przecież konsekwencje wprowadzenia łaskawości i przebaczenia w stosunku do innych i samych siebie są tak potężne, że naprawdę warto spróbować!

Jeff Van Vonderen w książce "Rodziny, w których łaska jest obecna" pisze: "Do Boga należy zadanie poczynienia ustaleń i dokonywanie zmian. Naszą zaś rzeczą jest poleganie na Bogu, służenie i zaopatrywanie (domowników), a przede wszystkim okazywanie łaski. Jest to o wiele mniej stresujące zadanie, niż nam się wydaje."

Niegdyś nie mogłam tego pojąć. Dawanie swobody Kubie oraz okazywanie mu łaskawości wydawało mi się "nieróbstwem" oraz wybieraniem "mniejszego zła". Wolałam więc wywierać nacisk na "poprawne" zachowanie albo wybrać impulsywną reakcję na dowód tego, jak bardzo mi zależy.

Jakże byłam naiwna, a raczej nierozsądna! Podejrzewałam, że bycie beztroską to coś nierealistycznego, a co gorsza niebezpiecznego. Troski motywowały mnie do bardziej wytężonej pracy, aby przygotować się na przyszłość i uzbroić przeciw zbliżającym się zagrożeniom. (Por. H. Neuwen, "Uczynić wszystko nowe").

Na szczęście w porę spojrzałam na Jezusa i usłyszałam to jedno zdanie: "Niech się nie trwoży twoje serce" (J 14,27). Oddać się Bogu oznacza także oddać Mu swoje troski, gdyż On chce nas pokrzepić (Mt 1, 28).

Od kiedy skupiłam się na okazywaniu łaskawości Kubie, o wiele łatwiej zaczęło mi przychodzić okazywanie łaski samej sobie, co z kolei wpłynęło na moje samopoczucie i radość życia - mimo trudów, zmęczenia i różnych przeciwności losu. Mój Mąż natomiast poczuł się w domu trochę jak w niebie: znajduje tu bowiem odpoczynek, akceptację, wsparcie i otuchę.

Czujemy się ze sobą DOBRZE, nawet gdy wciąż na nowo borykamy się z tymi samymi słabościami. Najlepszą receptą na zniechęcenie jest wierność sobie, drugiej osobie, a nade wszystko Bogu.

Na koniec tego artykułu zapraszam Cię do odczytania notatek, które bł. Jan XXIII - patron dnia dzisiejszego - zapisał jako młody chłopak w swoim dzienniku duchowym. Niech jego słowa rozpalą w nas pragnienie, by być dobrymi żonami. Dobrymi - czyli nie: idealnymi, ale dążącymi do tego, by nie czynić Mężowi źle, ale dobrze przez wszystkie dni jego życia. (Prz 31,12).

TYLKO DZISIAJ postaram się żyć wyłącznie dniem dzisiejszym: nie chcąc rozwiązywać za jednym zamachem wszystkich problemów mego życia.

TYLKO DZISIAJ maksymalnie zatroszczę się o moją postawę: być uprzejmym, nikogo nie krytykować ani tego nie pragnąć, nie uczyć karności nikogo poza samym sobą.

TYLKO DZISIAJ będę szczęśliwy w przekonaniu, że zostałem stworzony, aby być szczęśliwym, i to nie tylko w przyszłym świecie, ale również teraz.

TYLKO DZISIAJ przystosuję się do okoliczności, i nie będę domagał się, by to one przystosowały się do moich planów.

TYLKO DZISIAJ przeznaczę przynajmniej 10 minut na dobrą lekturę, pamiętając, że jak pokarm jest potrzebny dla życia ciała, tak dobra lektura potrzebna jest do życia duszy.

TYLKO DZISIAJ uczynię przynajmniej coś dobrego i nikomu o tym nie powiem.

TYLKO DZISIAJ uczynię przynajmniej jedną z tych rzeczy, których czynić nie lubię, a jeżeli moje zmysły czułyby się pokrzywdzone, postaram się, by nikt o tym się nie dowiedział.

TYLKO DZISIAJ sporządzę szczegółowy plan dnia. Może nawet nie wypełnię go dokładnie, ale go zredaguję. Będę się strzegł dwóch nieszczęść: pośpiechu i niezdecydowania.

TYLKO DZISIAJ będę wierzył niestrudzenie, nawet gdyby okoliczności mówiły, co innego, że dobra Opatrzność Boża opiekuje się mną tak, jakby nikogo innego na świecie nie było.

TYLKO DZISIAJ nie będę się lękał. Szczególnie zaś nie ulęknę się radować pięknem i wierzyć w dobroć (Angelo Giuseppe Roncalli , papież Jan XXIII).



Pozdrawiam Cię serdecznie i wspieram na drodze Twego powołania.

Ilona

8 komentarzy:

  1. Po 6 latach małżeństwa i 8 latach związku usłyszałam od męża w 1 dzień Świąt Bożego Narodzenia słowa "jestem nieszczęśliwy! Nie widzisz tego? Wszystko mi obojętnieje..." Zaczęłam szukać... Znalazłam Pani blog. Czytam i myślę. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. My również nie jesteśmy szczęśliwi :(. Dziś znalazłam Pani blog. Od kilku dni modliłam się do Boga o wskazówki, o pouczenie. Jedno wiem że Pan jest nami zainteresowany, zainteresowany naszym związkiem. Dziękuję, że dzieli się Pani swymi talentami :). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bogu polecam cierpienie oraz te wszystkie trudne sprawy, o których Panie piszą... Być może pomocna okaże się strona: www.sychar.org

    Nie należy tracić wiary, nadziei i miłości!!! Odwagi!

    OdpowiedzUsuń
  4. A może mnie się uda stać szczęśliwą?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie szczęście = zbawienie. Ufam, że się TAM spotkamy, a na tej ziemi będziemy kochać i przyjmować miłość najprawdziwiej jak potrafimy. Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  5. Dziękuję !!! Trafiło w serce !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem niewierzaca. z różnych względów. I bardzo proszę o uszanowanie tego i nie probowanie mnie nawracać. Miedzy bardzo duża ilością nawiązań do religii i wiary w PAni poście znalazłam jednak sporo mądrych informacji, które postaram się wcielić w życie. Nie wiem czy mi się to uda. Bo... choć mozna być miłym, łaskawym, dobrym, rozumiejącym, nieczepiającymm się etc, choć mozna to wszystko w sobie wypracować nie mam pewności czy można "wypracować" w sobie uczucia. A wydaje mi się, że brakuje mi ich w stosunku do męża. Kiedy mineła ta pierwsza euforyczna miłośc, z powodu której wyszłam za mąż... w moim małżeństwie zrobiło się obojętnie i zwyczajnie nudno. Nie mamy z mężem wspólnych zainteresowań, nie przepadam za spędzaniem z nim czasu. Zyjemy w swoich światach. Jesteśmy razem 7 lat, mamy córkę i dla mnie każddy "rodzinny" weekend to męczarnia. Nie lubię tego. Ostatnio dużo myslę o przyszłości i zazstanawiam się nad rozwodem nie dlatego, że jest mi tak bardzo źle, bo choć maż nie ejst ideałem (nikt nie jest) to jest dobry dla mnie i jest dobrym ojcem. Myslę o rozwodzie bo nie wiem czy dam radę wytrzymać taką bylejakość do końca życia. Pani post dał mi do myslenia - może będzie lepiej jak przestanę narzekać, że ejstem nieszczęsliwa w tym związku. Tyle mogę zrobić. I zobaczyć co będzie dalej, czy coś się zmieni jak moje postępowanie się zmieni. Dziękuję zatem.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja takze mam problem z wypracowaniem w sobie uczuc. Nie mam meza, mam chlopaka, w ktorym nigdy nie bylam szczegolnie zakochana, ale jestem z nim z rozsadku i dlatego, ze po dwoch latach to mu sie nalezy. Jest bardzo madry, silny duchem i do niedawna cialem, przystojny, rodzinny, bardzo wierzacy, pragmatyczny i meski az do bolu. Zupelne przeciwienstwo mnie. Ja mam potworne kompleksy, czuje sie nieatrakcyjna, glupia... wiem, ze moja dziecinnosc, zarty, ktore uwazalam za swoj atut, odrzucaja go, uwaza to za niedojrzale i niesmieszne, nieurocze. Czuje, ze musze sie zmienic, zeby byc akceptowana, mimo ze on mowi, ze mnie akceptuje (na dowod tego od dwoch lat mnie znosi i sluzy z poswieceniem). Na jego twarzy nie ma zachwytu na moj widok, choc mowi, ze sie cieszy, nie lubi ze mna pogadac, nie lubi mnie sluchac, bo nie chce sluchac glupich wynurzen niedojrzalej, zakompleksionej dziewczyny (to moje slowa, ale sens jest wlasnie taki). Nie widzi potrzeby patrzec na mnie, kiedy sie widzimy, starczy, ze oglada na telefonie filmiki i ja popatrze z nim. Jest (!) rok starszy ode mnie, ja mam 24 lata. Przezyl jakies swoje zakochania, mowi, ze milosc to jedno, a uczucia drugie. Ja sie czuje w tym zwiazku fatalnie, uczuc nie mam prawie zadnych, jego obecnosc jest dla mnie trudna do wytrzymania. Ciezko mi go polubic. Wiem, ze to dobry chlopak i bedzie dobrym ojcem, nawet mi sie podoba. Ale w kwestii wiedzy o relacjach i malzenstwie jestem tyle lat swietlnych do tylu, ze nie wiem, za co sie lapac. I jak przestac wymagac od niego uwagi, pogaduszek, ktorych nie cierpi, odrobiny fantazji i szalenstwa, ktorych nie popiera i w sposob naturalny nie ma? Jak zaakceptowac to, ze jest prawie 100%-owym meskim cholerykiem, gdy ja jestem rozpieszczona, bujajaca w chmurach dziewczeca sangwiniczka z elementami melancholika?

    OdpowiedzUsuń