sobota, 26 maja 2012

Gdy Twój Mąż nie wierzy tak, jak byś chciała...

Być może czytając tytuł tego artykułu jesteś trochę niespokojna, ponieważ to Ty jesteś tą stroną w małżeństwie, która ma większe trudności z wiarą i która czuje ze strony męża mniejszą lub większą presję, aby mu w tej duchowej materii dorównać. Mimo że moim celem nie jest w dniu dzisiejszym poruszanie Twojego przypadku, mam nadzieję, że treści, które zaraz przeczytasz, chociaż trochę Ci pomogą, a być może staną się inspiracją do szczerej rozmowy z mężem na ten temat.

Tym z Was jednak, które mogą podpisać się pod sformułowaniem: "byłabym bardziej spełnioną żoną, gdyby mój mąż był bardziej wierzący..." w sposób szczególny dedykuję ten artykuł. Zatem... zaczynamy.

Na początku muszę Cię zapewnić, że bardzo zależy mi na wierze Twojego Męża. To że równocześnie będę zachęcała Cię do wyluzowania w tej kwestii nie oznacza, że jest mi ona obojętna. Wręcz przeciwnie, moim pragnieniem jest przybliżyć każdego człowieka do Boga, który dał mi się poznać jako żywy, tęskniący i kochający - bezwarunkowo. Poprzez doświadczenie mojej bliskości z Panem nauczyłam się, że w kwestiach dotyczących wiary drugiego człowieka (zwłaszcza męża!) można mu pomóc jedynie, gdy się go... prawdziwie kocha! Doświadczenie upadków, chwil zwątpienia i porażek na drodze życia duchowego pokazało mi natomiast, jak ważne jest, by każdy człowiek mógł w ogromnej wolności zobaczyć, czego właściwie szuka i dlaczego nie zawsze tam, gdzie powinien...

No właśnie, "czego szuka? czego pragnie twój mąż?" - zbyt wiele kobiet myśli, że zna odpowiedź na to pytanie, nie zadawszy sobie wpierw trudu, by je mężowi zadać. W Twoim życiu nie chodzi jednak o to, czego chce Twój Mąż (choć niewątpliwie jest to ważne), ale... czego TY pragniesz. Jezus zanim komuś pomógł, bardzo często zadawał pytania: "Co chcesz, abym ci uczynił?", "Czy chcesz, abym cię uzdrowił?", "A jak myślicie?".

Czasem odnoszę wrażenie, że my - kobiety mamy dość poważny problem, jakim jest "wszechwiedza". Niestety, bieg wydarzeń nierzadko jedynie potwierdza tę naszą zdolność i wtedy z przekąsem zauważamy: "a nie mówiłam?!". Uchodzi naszej uwadze fakt, że jedną rzeczą jest wiedzieć, co jest obiektywnie dobre, a drugą - zmuszać kogoś (czasami w bardzo subtelny sposób), by to dobro przyjął, by go szukał oraz by go pragnął.

Bardzo podoba mi się zdanie D. Erasmusa z książki "The Book of Marriage": "Czas na oszacowanie niedoskonałości męża miałaś przed ślubem, ponieważ należy go wybierać nie tylko patrząc, ale i słuchając. Teraz jest czas na udoskonalanie go, a nie na obwinianie".

Rzeczywiście, być może chcesz, aby Twój Mąż był bogobojnym, rozmodlonym, zaangażowanym w różne dzieła religijne, systematycznym w korzystaniu z sakramentów Bożym Człowiekiem (która z nas by nie chciała?!). Zastanów się jednak, czy w okresie narzeczeństwa wykazywał on choćby śladowe predyspozycje, by takim się stać, czy raczej to Ty za wszelką cenę chciałaś wierzyć, że: "po ślubie - jakoś te kwestie się ułożą".

(Powyższy akapit niech będzie przestrogą dla wszystkich zakochanych i narzeczonych pań czytających tego bloga: wspólna wiara małżonków jest wielką pomocą w przetrwaniu różnych trudności i prób, które prędzej czy później każde małżeństwo napotka. Musisz wiedzieć, że wierzący mąż jest ogromnym skarbem - jeśli więc decydujesz się na małżeństwo z człowiekiem małej wiary - nie miej później do niego o to pretensji!).

Na pewno związek z mężczyzną, dla którego wiara czy nauczanie Kościoła nie są ważne, jest dla wielu kobiet ciężarem psychicznym niemal nie do zniesienia. Zrozum jednak, że Jezus nie daje żadnemu mężowi żony po to, aby była jego osobistym księdzem, mamą chrzestną czy ciągłym wyrzutem sumienia. On dał Ciebie Twemu Mężowi, abyś była dla niego "pomocą" (Rdz 2,18). Zatem, jak możesz pomóc Mężowi przyjąć Boże życie? Przede wszystkim dając mu  dobry przykład i kochając go tak, jak umiłował go sam Bóg... Trudne, prawda? Być może! Jednak jak najbardziej wykonalne, czego przykładem jest św. Monika. Wszyscy znają ją jako matkę św. Augustyna, a przecież ta dzielna kobieta modliła się wytrwale za swojego męża, który nie miał wcale łagodnego charakteru. Przyjął on chrzest w 371 roku - na łożu śmierci. Być może zechcesz obrać ją sobie za patronkę, abyś dzięki jej wstawiennictwu mogła otrzymać dar języków od Ducha Świętego (dziś wszak wigilia Jego Zesłania). Pytasz: "A jakie to języki"? Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: "język dobrego słowa, język przykładu, język miłości i przebaczenia".

Ja także często borykam się z tą trudną dla każdego wierzącego rzeczywistością, gdy bliskie mi osoby oddalają się od Boga i Kościoła. Jednak zawsze "pocieszam się" słowami św. Brata Alberta: "Nikt nie idzie sam do nieba. Rozbij naczynie, zapach się rozejdzie. Nie tylko będziemy Boga kochać, ale inni Go przez nas pokochają. A to jest coś". Ja właśnie tak to widzę: moja wiara, moja wiedza, moja postawa, moja miłość, moje miłosierdzie nagle przestają być tylko "moje". Stają się także Twoje, gdyż promieniują na Ciebie i zachęcają do przemiany. I mimo że czasem mam ochotę gdzieś się schować ze wstydu, (gdyż nierzadko odnoszę wrażenie, że wciąż na nowo powstaję tylko po to, aby znowu upaść), to jednak cieszę się z tego doświadczenia! Bo dzięki niemu - za każdym razem - uczę się cierpliwości wobec samej siebie, a to jest pierwszy krok ku temu, by być cierpliwym wobec drugiego człowieka.


Fakt posiadania wierzącego męża nie zagwarantuje Ci, że będziesz szczęśliwa i spełniona jako żona. Jeśli kobieta ma tendencję do ciągłego narzekania, zapominania o swoich potrzebach oraz obwiniania innych za swoje niepowodzenia, to nawet bogobojny, pobożny mąż jej nie zadowoli. Św. Siostra Faustyna w swoim dzienniczku, do lektury którego gorąco Cię zachęcam, napisała: "O, jak słodko żyć w klasztorze pomiędzy siostrami, ale trzeba nie zapominać, że te anioły są w ludzkim ciele". (Dz 1126). Parafrazując jej słowa mogłabym wykrzyknąć: "O, jak słodko mieć męża, ale nie wolno zapominać, że to anioł, ale... w ludzkim ciele"".

Zatem jeśli jesteś nieustannie (lub choćby od czasu do czasu) sfrustrowana brakiem wiary (lub zbyt małą wiarą) u Twojego Męża, pamiętaj, że jest on takim samym grzesznikiem jak Ty. Wiedz również, że jest on umiłowanym dzieckiem Boga, ponieważ Jezus przyszedł szukać tego, co zginęło  (Łk 19,1-10). Warto więc, abyś poczuła się trochę jak zagubiona owieczka, którą Jezus szuka z wielką troską i miłością. On naprawdę nie przyszedł leczyć zdrowych, ale tych, co się źle mają (Mk 2,13-17). I na koniec mam dla Ciebie dobrą radę: skup się przede wszystkim na własnej relacji z Bogiem! Jest to wymóg konieczny do ochronienia Twojej relacji z Mężem oraz jedyny skuteczny sposób, by twórczo, aczkolwiek dyskretnie wspierać jego rozwój duchowy. 

Jedynie sumienne wypełnianie obowiązków, okazywanie szacunku i miłości mężowi, regularna modlitwa, czytanie Słowa Bożego i korzystanie z sakramentów uzdolnią Cię do złożenia świadectwa wiary w odpowiedni sposób i w odpowiednim czasie. Mężowie (i w ogóle ludzie) często chcą podejmować tematy dotyczące wiary, ale widząc naszą reakcję (pełną oburzenia, oceniania, brania wszystkiego nazbyt do siebie czy zbytniego lub za małego zaangażowania), wolą się w porę wycofać.

Wiedząc o tym, staram się nigdy nie tracić okazji do takich rozmów. Gdy więc spotykam się z osobą niewierzącą lub wątpiącą, najpierw obdarzam ją ogromnym szacunkiem i miłością. Pomaga mi w tym myśl, że nie jestem po to, aby ją do czegokolwiek przekonywać czy namawiać. Uważam bowiem swoją wiarę i płynące z niej przekonania za tak fascynujące i logicznie spójne (a jednocześnie darmo dane), że po prostu o nich mówię, (a drugi człowiek ma prawo się nimi zainteresować lub nie). W takiej rozmowie bardzo ważne jest nastawienie na słuchanie, ponieważ wiele zranień duchowych współczesnego człowieka wynika z faktu, że czuje się on niewysłuchany przez tych, którzy mówią, że są chrześcijanami.

Gdy więc następnym razem Twój mąż przedstawi swoje zdanie, nawet bardzo Cię raniące (np. "każda kobieta powinna mieć prawo do aborcji" lub "Bóg musi być strasznie okrutny skoro wydał na ukrzyżowanie własnego Syna"), zamiast denerwować się na niego lub od razu wysuwać argumenty ciężkiego kalibru, po prostu zapytaj: "Tak sądzisz? Chciałabym bardziej zrozumieć, co masz na myśli?". Gdy on będzie mówił dalej (zdziwiony być może Twoją spokojną reakcją), zwyczajnie słuchaj i wykazuj zainteresowanie. Nie bierz wszystkiego tak bardzo do siebie, lecz skup się na jego wypowiedzi. Staraj się zrozumieć jego - być może bardzo nieprzyjemne - emocje, wątpliwości, złe doświadczenia z przeszłości. Możesz powiedzieć (nie przerywając mu oczywiście w połowie zdania): "rozumiem, że możesz się tak czuć", "widzę, że masz bardzo dużo przemyśleń na ten temat", "chyba jest to dla Ciebie ważne", a następnie wyraź swoją opinię: "ciekawe, że ja do tego tematu podchodzę w nieco inny sposób", "wiesz, dużo dało mi do myślenia to, co powiedziałeś, ale czy nie zastanawiałeś się nigdy, że......", "też tak kiedyś myślałam, ale od kiedy.......". W rozwinięciu dalszej części nie staraj się manipulować mężem czy do czegokolwiek go przekonywać. Daj jedynie świadectwo swojego doświadczenia w poszukiwaniu Prawdy. W jasnym wyrażeniu Twych myśli z pewnością może Ci pomóc znajomość Słowa Bożego, nauczanie Kościoła, wiedza na temat prawd wiary oraz modlitwa i szacunek w stosunku do męża. Taka rozmowa różni się od kłótni, w której obie strony już dawno przestały się nawzajem słuchać i w której bardzo dużą rolę odgrywa ocenianie, myślenie emocjonalne i skrajne (czyli w czarno-białych kategoriach).

Na zakończenie artykułu mam dla Ciebie zadanie domowe. Otwórz Pismo Święte - List do Koryntian 13, 4-7. Po przeczytaniu wzruszającego hymnu o miłości, w podanym przeze mnie fragmencie wpisz proszę swoje imię... w miejsce słowa "miłość...!

Gotowa? Zaczynamy:

Twoje imię: ............... cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Twoje imię: ............... nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.

O własnych siłach taka miłość nie jest możliwa - i doświadczam tego każdego dnia. Lecz również każdego dnia Łaska Pana Jezusa mnie ściga, podnosi, umacnia i raduje tak bardzo, że nie zamieniłabym jej na żadne skarby świata. Nie tylko tej radości Ci życzę, lecz również by na Twoim małżeństwie mogły się spełnić słowa św. Piotra: "Tak samo żony niech będą poddane swoim mężom, aby nawet wtedy, gdy niektórzy z nich nie słuchają nauki, zostali dla wiary pozyskani bez nauki, gdy będą się przypatrywali waszemu pełnemu bojaźni, świętemu postępowaniu" (P 3, 1-3).

Ilona Phan-Tarasiuk


5 komentarzy:

  1. Dziękuję Ilonko! K.

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo ciekawy tekst! mój mąż jest niewierzący, przed ślubem wierzył, choć był dość negatywnie nastawiony do Kościoła. Już wtedy spodziewałam się, że może być dla mnie pewnym obciążeniem... a teraz kiedy rozpoczynam jakąś rozmowę na tematy religijne i słyszę "to twoja wiara" to czuję jakby walił mi się świat... od kilku lat staramy się o dziecko, niestety bezskutecznie i czasami myślę, że Bóg nie obdarza nas potomkiem bo to źle wpłynęłoby na nasze małżeństwo- gdy mój mąż głośno, otwarcie mówiłby (tak jak to robi teraz) przy dziecku, że nie wierzy, jakim trudnym zadaniem dla mnie byłoby wychowanie dziecka w wierze..
    Brak wiary u mojego męża jest dla mnie naprawdę dużą przykrością a tak bardzo go kocham!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj, modlę się za Was, za Twojego Męża.

      A tymczasem polecam książkę "Cenniejsza niż perły" G. Thomasa. W kontekście powyższego problemu zwłaszcza rozdział 16 "Jak wpłynąć na męża niewierzącego lub obojętnego duchowo" (str. 287-311).Z Bogiem i w górę serca! Ilona

      Usuń
  3. Niestety mam ten problem, z tym że my jesteśmy po slubie cywilnym. Mamy 8miesieczna coreczke. Ciagle czekam na to az zrobi bierzmowanie i bedziemy mogli wziac slub koscielny (nie chce slubu mieszanego i maz tez nie jednak ciagle zwleka z bierzmowaniem - mija 6 lat od kiedy jestesmy razem, 1.5 roku po slubie i ciagle czekam) Zle sie z tym czuje, sama przez to wszystko bardzo oddalilam sie od Boga. Kiedys nawet jak ustalalismy wychowanie dziecka w wierze, maz zaatakowal mnie ze przeciez on nie widzi zebym byla wierzaca. Niestety to prawda, nie wiem dlaczego tak die stalo, wszysto stalo mi sie bardziej obojetne. Dawniej za czasow szkoly średniej, szedl nawet ze mna do kosciola na rozpoczecie roku, katechetka nas spotkala i poklepala mnie po ramieniu bo wiedziala o jego podejsciu do kosciola. Ja bylam wychowana w wierze, maz natomiast pochodzi z rodziny gdzie matka jest juz coraz mniej wierzaca a ojciec jest ateista i nad wyraz to demonstruje jesli przydarzy sie okazja. Mysle ze moj maz bardziej boi sie reakcji jego ojca niz wiary. W kazdym razie nie wiem jak sie odnaleźć w tym wszystkim. Bardzo zalezalo mi zeby miec wierzaca rodzine a przez to czekanie sama stalam sie obojetna i z wielkim trudem przychodzi mi pojsc do kosciola. Wiem ze powinnam zaczac od siebie ale chyba sama potrzebuje pomocy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę pielęgnować wiarę, proszę się nie poddawać. Jezus żyje i uwzdrawia. Teraz walka toczy się o Pani zbawienie, więc proszę skupić się na swojej osobostej relacji z Bogiem i Jego Słowem, a wszystko inne się ułoży. "Szukajcie wpierw Królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam przydane". Wspieram modlitwą, ILona

      Usuń